[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drewno było ciepłe, delikatne, przyjemne w dotyku.Pośrodku stała srebrna misa pełna kwiatów.Zwiędłe róże patrzyły na swe własne odbicie w wypolerowanej powierzchni.Trąciłam je czubkiem palca.Kru-che płatki odpadły od korony kwiatów.Zostały opylone pręciki.Pomyślałam o słowach Celii:  Jesteś niszczy-cielem, Beatrice".Uśmiechnęłam się bezwiednie i odeszłam.Klamka drzwi salonu wydała mi się cudownymciepłym kształtem.Przyłożyłam czoło do gładkich chłodnych deszczułek drzwi.Przebiegłam palcami po ka-miennej obudowie kominka i poczułam chropawą fakturę piaskowca z Wideacre.Dotknęłam prześlicznej deli-katnej porcelany, którą Celia przywiozła z Francji, oraz ciemnoróżowego kamyka znalezionego w rzece Fenny,który uparłam się wystawić na kominku.Któraś skrupulatna pokojówka położyła na kominku porcelanowąsówkę razem z inną porcelaną.Dotknęłam jej teraz bez strachu.Przybył po mnie.Wkrótce tu będzie.Nie mu-szę się już obawiać tajemniczych upominków.Przeciągnęłam ręką po gładkim brokacie obicia fotela, tego, w którym lubiłam siadywać wpatrzona wogień.Brzdąknęłam na fortepianie.Upiorny dzwięk w ciszy domostwa.Potem wyszłam z saloniku.Po drodzeprzez hall chwyciłam garść wysuszonych płatków z wazy pełnej przeróżnych kwiatów i ziół.Szłam do mojegoRLT gabinetu.Do mojego specjalnego pokoju, gdzie czułam się bezpieczna.W kominku spoczywały nie podpalonedrwa, a pokój tonął w ciemności.Wkroczyłam jak codziennie, lekko, z sercem bijącym równo.Poruszałam siętrochę wolniej niż zazwyczaj.I wszystko widziałam nieostro.Pole widzenia ograniczały kłęby mgły.Wyraznybył obraz tylko dokładnie na linii wzroku.Długi, długi tunel.Nie wiedziałam, dokąd mnie zaprowadzi.Zanim zapaliłam świece, podeszłam do okna.Burza przetoczyła się już hen za horyzont nizin, z dala oddomu.Kapryśne światło przedzierało się przez rysy błyskawic.Ogród różany był pusty.Psy Mściciela znikły.Przyszedł zobaczyć dom, może sprawdzić, kto został w środku, a kto uciekł.Wiedział, że zostałam sama, żeczekam na niego, że mam świadomość jego bliskości.On też mnie czuł.Westchnęłam, jak gdyby zadowolona,że to wszystko wiem, a potem odeszłam od okna i zapaliłam świece.Fidybus do zapalania kandelabrów przy-tknęłam też do drew w kominku; pokój wydawał się wilgotny.Zdjęłam poduszki z jednego z foteli i usiadłamtuż przy kominku, patrząc na płonące kłody.Nie musiałam się spieszyć.Nie potrzebowałam już nic planowaćw swoim życiu.Ta noc miała się rozegrać zgodnie z jego planem, a ja wreszcie nie potrzebowałam nic robić.20I chyba natychmiast zaczęłam śnić.Wiem, wiem, że to był tylko sen.Czasem jednak jawa wydaje się mniej rzeczywista niż sen.Każdydzień męczących żniw wydawał się mniej rzeczywisty niż ten sen.Gdy pustym okiem gapiłam się w kominek,usłyszałam jakiś dzwięk; na pewno nie huk pioruna.Usłyszałam skrzypnięcie okna.Kłębowisko chmur nieprzepuszczało światła, a kiedy ktoś zasłonił swoją sylwetką okno, w pokoju zapanowała całkowita ciemność.Ociężale odwróciłam głowę, lecz nie zawołałam o pomoc.Otworzyłam usta, lecz nie mogłam wydobyć głosu.Zamarłam na wpół siedząc, na wpół leżąc i czekałam na to, co mi się przydarzy.Podszedł milcząc i odsunął fotel zza moich pleców, tak że ległam na wznak na podłodze.Dygotałam,jak gdyby sam jego dotyk był lodowatym wichrem, ale nie poruszyłam się.Zmrużyłam tylko oczy i wpatrywa-łam się w poświatę księżyca.Pocałował mnie w zagłębienie obojczyka tuż przy szyi.Rozpiął suknię i pocałował pierś, brodawkętwardą jak jeżyna, a potem drugą.Odzyskałam głos, ale wydałam z siebie tylko cichy jęk pożądania.Mogłamsię już poruszyć, lecz nie sięgnęłam po broń, ale od razu go dotknęłam i poczułam znajomą cudowną twardość.Jak stal.Strząsnął moją rękę jak natrętną muchę i przeciągnął twarzą po mym ciele, po wypukłości gładkiegozgrabnego brzucha, a potem wziął mnie w usta.Był brutalny.Nie całował.Nie lizał.Zatopił zęby, jak gdyby umierał z głodu, jak gdyby od dawna niejadł mięsa.Ugryzł mocno, zatopił zęby aż po dziąsła w najsekretniejszą część mego ciała.Wtedy krzyknęłam, lecz był to bezgłośny krzyk.Nie z bólu, lecz z bólu i rozkoszy, szoku i zachwytu ipewnej przerażonej akceptacji mojego przeznaczenia.Ssał mnie z całych sił, aż wciągał policzki.Tarł twarzą omoją skórę, a zarost drapał moje uda.Próbowałam poddawać się biernie temu wstrząsającemu wyśnionemuatakowi, ale kiedy ukąszenia powtarzały się, jęknęłam niczym ktoś doprowadzony do szaleństwa i obiemaRLT dłońmi przycisnęłam jego głowę, aby twarz mocniej przywarła do mego ciała.Poczułam wślizgujący się wemnie język i krzyknęłam z rozkoszy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl