X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W głównej alei parku Kijankabiegła z rozpostartymi ramionami, balansując na krawężniku i udając samolot, a japodążałam z wózkiem kilka kroków z tyłu.Moja skóra, wystawiona na słońce, była suchajak pergamin.Płacz wycisnął ze mnie każdą kroplę wody.Czułam, jakby moje ciało byłonieważkie i kruche.Jakbym była jesiennym liściem - niemającym prawa być tu na wiosnę- który może ulecieć z najmniejszym podmuchem wiatru.Park co krok boleśnie przypominał mi, co straciłam: a to starzy ludzie na ławce, ichręce splecione sękatymi, artretycznymi palcami, a to młody przystojny mężczyzna wczapce baseballówce, który szepce coś do ucha ciężarnej żonie, obejmując ją opiekuńczoramieniem.Idąc na skróty wąską ścieżką, na co uparła się Kijanka, niemal wpadłyśmy na paręciemnowłosych nastolatków całujących się pod płaczącą wierzbą.Na ich widok ścisnęłomi się serce.Przypomniałam sobie, jak wiele miesięcy temu pisałam na blogu o młodychludziach obściskujących się w metrze.Wtedy wzbudziło to we mnie tylko tęsknotę zaczymś, czego już pewno nigdy nie doświadczę.Teraz byłam otwartą raną: niedawnoczułam to samo co oni, przynajmniej przez chwilę, ale przepłynęło mi to między palcami.- Mamusiu - zaczęła błagać Kijanka - możemy iść na man�ge?Wyłoniłyśmy się spod niskiego mostu, kierując się do tej części parku, którą znałanajlepiej, gdzie tata i inne opiekunki zabierały dzieci na popołudnia w ciągu tygodnia.Wszędzie były tłumy ludzi; dzieci domagały się lodów i balonów, przejażdżki nakucykach lub waty cukrowej.Zwykle potrafiłam oprzeć się naciskom Kijanki, ale dzisiajnie umiałam jej niczego odmówić.Poszukałam w kieszeni drobnych i kupiłam w kioskuplastikowy jeton.Zachwycona Kijanka wsiadła do wozu strażackiego, a ja opadłam naławkę obok, kiedy karuzela zaczęła wolno krążyć.Za każdym razem, kiedy Kijanka się doSR mnie zbliżała, machałam jej i zmuszałam się do uśmiechu.Ale gdy tylko ginęła mi z oczu,przestawałam udawać i uśmiech zastygał mi na ustach.- James, gdzie byłeś?Kiedy wróciłyśmy, Kijanka wyrwała się przede mnie i zaczęła walić piąstkami wdrzwi, pełna oczekiwania.Zacisnęłam rękę na klamce, aż zbielały mi kostki, żeby sięuspokoić, zanim włożę klucz do zamka.- Jamesa nie ma - powiedziałam łagodnie.- Nie pamiętasz, co ci wczoraj mówiłam?Pojęcie, że James nigdy się tu już nie pojawi, było zbyt abstrakcyjne dla Kijanki,która żyła głównie w czasie terazniejszym.Zazdrościłam jej - tak bardzo chciałabymskupić się na tu i teraz, nie żałować przeszłości, nie bać się przyszłości.James wszędzie zostawił swój ślad; był obecny w każdym pokoju niczymniewidzialny znak wodny.Jego duch siedział przy stole jadalnym, jego głowa pochylałasię nad laptopem, w kuchni zaś rozbrzmiewało echo pobrzękiwania garnkami, kiedygotował.Gdy zaciągałam zasłony w sypialni, machinalnie okrążyłam jegowyimaginowaną walizkę.Kiedy położyłam Kijankę spać i miałam przed sobą przerażającą perspektywępustego wieczoru, zasiadłam przed komputerem i zajrzałam do mojej skrzynki, którapękała od wiadomości pełnych troski, wirtualnych bukietów, uścisków i pozdrowień.Przeglądając je jedna po drugiej, zaczęłam po kolei, drżącymi rękami, słać wszystkimpodziękowania, podpisując się jak zawsze petite.Nie kopiowałam ich ani nie wklejałam.To byłoby pewnego rodzaju oszustwo, no i zadanie zostałoby zbyt szybko wykonane.Pochwili ręce drżały mi mniej. Wczoraj póznym wieczorem przeczytałam twój post i aż mnie skręciło z żalu -napisała anonimowa czytelniczka.- Nawet cię nie znam, ale nie mogłam zasnąć, martwiącsię o ciebie".Podobnych listów było wiele: ludzie kładli mi wirtualną rękę na ramieniu,przysyłali pudełka cyberchusteczek, dzielili się ze mną własnymi smutnymi rozstaniami wnadziei, że poczuję się mniej samotna. Chciałam tylko powiedzieć, że jest mi naprawdę, naprawdę przykro - napisałaAnna Red Boat.- Myślałam o tobie cały weekend; nie wiem, czy słusznie robię, wysyłające-maila, zważywszy na to, że inni czytelnicy zapewne robią to samo".SR Uśmiechnęłam się wzruszona, że Anna widzi siebie jako moją wirtualnąprzyjaciółkę i odseparowuje się od reszty czytelników.Po wszystkich e-mailach, jakiewymieniłyśmy przez ostatni rok, ja czułam podobnie.Kiedy skończyłam korespondencję, spojrzałam na zegarek i potrząsnęłam zniedowierzaniem głową.Była już północ.Minęły cztery godziny.Nie byłam pewna, czymoje samopoczucie się poprawiło, ale przynajmniej mogłam się czymś zająć.Wszystkobyło lepsze, niż wpatrywanie się pustym wzrokiem w sufit albo popłakiwanie w poduszkę.Znaczek nowej wiadomości pojawił się akurat wtedy, kiedy miałam zamknąćkomputer i zrobić sobie kubek gorącego mleka.Kiedy zobaczyłam, kto ją wysłał, serce mistanęło.James.Jego wiadomość była bez tytułu.Otworzyłam e-mail i przewinęłam dwiestrony drobnego, starannego druku.Widziałam, że ważył każde słowo i staranniezredagował tekst przed wysłaniem.Piszę dopiero teraz, bo chciałem dobrze wszystko przemyśleć.Jeśli moje słowawydadzą ci się głupie, okrutne albo godne pogardy, to nie mam nic na swoją obronę.Dalej następowały zdania, które wyrywały mi z piersi głośny jęk; paragrafy, którepotwierdzały moje najgorsze przypuszczenia.Wyznał, że nie czuje się na siłach, żebyutrzymywać mnie i Kijankę ani też ponownie zostać ojcem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl