[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był to silny szary wałach segwańskiejrasy bojowej.Konie tej rasy miały owłosione pęciny i były niesłychanie spokojne - wydawały siępowolne i ociężałe, ale mogły na pierwszy znak ruszyć z kopyta galopem, a na dodatek słynęły zeswej pojętności.Dobrze ułożony konik szczypnął mu z dłoni przylepkę, którą Wilczarz zachowałspecjalnie na tę okazję, owionął mu twarz ciepłym oddechem i potarł łbem o ramię.Tak się poznalii zawarli przymierze.Wilczarz poklepał konia po mocnej, umięśnionej szyi, wziął go za uzdę iwyprowadził na dwór, żegnany pełnym aprobaty spojrzeniem sługi.Kiedy wsiadali na koń, Wilczarz chciał pomóc knezince Helionie - władczyni, przyobleczona wdługą suknię, jezdziła konno bokiem, opierając obie nogi na specjalnej podpórce - lecz bojar Sprytpodskoczył, niemal odepchnął ochroniarza i sam posadził  córuchnę" w siodle.Wilczarz zezłościłsię i poprzysiągł sobie, że po przybyciu na plac targowy stanie tam, gdzie uzna za stosowne, iniech Prawy wystawia się na pośmiewisko, skoro tak bardzo tego pragnie.Stary bojar, lekkowskoczywszy na swego gniadosza, z wściekłością obejrzał się na ochroniarza, następnie jednakspiął piętami konia, zmuszając go, by odsunął się od białej klaczy knezinki, i Wilczarzowi zrobiłosię lżej na sercu.Stare nawyki przypomniały mu się od razu.Jak tylko wyjechali za bramę, omiótł uważnymspojrzeniem wszystkie dachy i zwieńczenia drewnianych ogrodzeń, a także twarze mieszkańcówHaliradu, którzy wyszli powitać władczynię i oddać jej cześć.Choć wszyscy go przekonywali, żeani nikt obcy, ani tym bardziej swój nie podniesie na nią ręki, Wilczarz był czujny.Bez kolczugi czułsię nagi.Kiedyś uważnie się przyglądał, jak inni zachowywali się w eskorcie ważnych ludzi w wielkichmiastach Halisunu czy Sakkarem.Jeśli władcom zdarzało się spotykać z ludem, na wszystkichdachach rozstawiano łuczników, którzy potrafili z odległości dwustu kroków trafić strzałą w środekpierścionka.Aucznicy mieli za zadanie przy najmniejszym podejrzanym ruchu spuszczać cięciwębez namysłu.A i wśród sług dobrą połowę stanowili przebrani strażnicy.Lud o tym wiedział iuważał, że tak właśnie ma być.Tu było zupełnie inaczej.Gdyby tutaj tak postępowano,mieszkańcy miasta poczuliby się śmiertelnie urażeni.Jednego ochroniarza może wybaczą.A teraz myśl, ochroniarzu, jak masz się zachować, żeby i knezinkę odgrodzić, i z miastem niezadrzeć.Na placu Wilczarz rzucił wodze słudze (który odruchowo pochwycił je, a dopiero potem zadał sobie pytanie, dlaczego Wen sam nie odprowadził swego konia, a przy okazji wierzchowcówwielmoży) i od razu stanął koło knezinki, za jej prawym ramieniem.Bojar Spryt, sapiąc ipodgryzając siwe wąsy, ustawił się bardziej z przodu i o krok na prawo.Wilczarz z wdzięcznościązauważył, że stary woj miał baczenie na tę część, której on nie widzi.Promień-Lewy kroczył zdrugiej strony.Zdawało się, że postanowił traktować Wilczarza w jedyny sposób, jaki mu pozostał -w ogóle go nie zauważał.W każdym razie przy ludziach.Knezinka Hellona pokłoniła się ludowi i zasiadła na starym tronie.Zabrzmiał srebrny róg.Wilczarz wpił się spojrzeniem w pierwszego nadchodzącego kupca.Był to rosły, potężniezbudowany czarny jak sadza Monomatanin, należące doń trzcinowe statki przybyły do portu przedświtem.Kupiec miał na sobie długą żółto-czerwoną szatę obszytą cętkowanym futrem; w jegoojczyznie zimą było o wiele cieplej niż w Haliradzie latem.Mówił po solweńsku doskonale, niepotrzebował tłumacza.Przywiózł na sprzedaż drewno - czarne, żółte i barwione - a także kośćsłoniową i dwadzieścia trzy czarne diamenty.Dwa leżały w pięknych drewnianych szkatułkach,które niósł w darze knezince.Hellona już wyciągnęła okrągłą drewnianą odznakę będącą znakiemkneziowskiej zgody na handel, kiedy Monomatanin głośno klasnął w różowe dłonie i dwoje sługostrożnie wniosło wysoki kosz upleciony z tamtejszej grubej trzciny.Kupiec rozpłynął się wuśmiechu, błyskając śnieżnobiałymi zębami, zdjął pasiastą pokrywkę i zanurzył w koszu swe długieręce.Potem wyprostował się i podał knezince gliniane naczynie.W naczyniu znajdował sięniepozorny krzaczek obsypany białymi śnieżynkami drobnych kwiatuszków.Pod tutejszymsłońcem roślince na pewno było za zimno, toteż zakryto ją szklanym kloszem wykonanymniechybnie specjalnie do tego właśnie celu.Monomatanie cieszyli się zasłużoną sławądoskonałych mistrzów szklarskich.Władczyni wielkiego i bogatego miasta momentalnie zapomniała o należnej powadze.Zerwałasię z tronu jak najzwyklejsza na świecie dziewczynka, którą dobry przyjaciel poczęstowałmakowym pierniczkiem.- Oj, Szanaka-sao! Sanibakati larimba.Co znaczyło:  Jakże mi się to podoba, co za wspaniały dar!".Okazało się, że knezinka mówiłapo monomatańsku nie gorzej niż kupiec Szanaka po solweńsku.I zapewne miała ogródek, wktórym hodowała różne zamorskie roślinki.Stojący nieruchomo Wilczarz wytężył uwagę, kiedyolbrzymi czarnoskóry kupiec przekazał naczynie z krzaczkiem sługom i przyjaznie objął knezinkę.- Hellono, córko Gluzda, mój syn specjalnie dla ciebie wyszukał tę roślinę.Przez dwa dniwędrował! Uśmiech Gór lubi dużo, dużo słońca i.eee.tego, co ptakom wypada spod ogona.Głos miał tubalny.W tłumie, który schodził się, by popatrzeć na hołd kupców, dało się słyszećśmiech.Po Monomataninie na rozesłanym kobiercu pojawił się Wen z rodu Sikory.Wilczarz obrzucił gotakim samym uważnym spojrzeniem, jak wszystkich pozostałych.Wen przyniósł knezince w darzeczarne sobole, srebrne lisy i wielką kadz z ogórkami, które jego plemię potrafiło kwasić w bardzoszczególny sposób, ku zazdrości wszystkich sąsiadów.Wilczarz uznał, że kadz rozsiewa cudowny zapach.Kątem oka zauważył, jak Promień zmarszczył wydelikacony nos.Uroczystość trwała w najlepsze.Zamorscy kupcy przychodzili jeden po drugim i odchodzili,dumnie dzierżąc wręczone im odznaki.Knezinka Hellona dla każdego znajdowała dobre słowo.Zwieloma - nie tylko z Szanaką - prowadziła rozmowę w ich ojczystych językach.A nie ma coukrywać, to bardzo schlebiało kupcom.Skłaniało też ich, by przyjechali po raz kolejny i namówili doprzyjazdu innych.Jaskrawe poranne słońce świeciło Wilczarzowi prosto w prawe oko.Od długiego stania w jednejpozycji zdrętwiały mu nogi.Zaczął się nieznacznie kołysać, przestępując z pięty na palce, bypobudzić krew.Widział, że knezince sprawiają przyjemność bogate dary [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl