[ Pobierz całość w formacie PDF ]
."Doprowadził do portu! Ha! Raczej przerwał blokadę" - myślał ponuro Ogilvy.Robiliwszystko, żeby go nie wpuścić.Tyle że nie zaczęli do niego strzelać.A trzeba przyznać, żebyło kilka momentów, kiedy sądził, że po raz ostatni stoi na mostku Lewiatana.Owegopopołudnia, kiedy zbliżali się do obszaru sztormowego, kiedy już zapadła zimowa nocpołudniowej półkuli, drugi oficer wezwał go na mostek.Pokonując długie fale przylądkowe, Lewiatan wznosił dziób ku niebu.Drugi oficerchciał pokazać kapitanowi wskazniki naprężenia blach dziobowych.Dziób obrywał ponadmiarę.Kapitan Ogilvy rozkazał zmniejszenie szybkości o jedną trzecią.Przez pewien czas Ogilvy tkwił przy odczytach czujników naprężenia, przemieniającinformacje w potencjalne decyzje zgodne z jego sposobem myślenia i działania.Nie byłjeszcze zbyt zaniepokojony mimo potężnego huku towarzyszącego każdorazowemu przebiciuwału wodnego przez Lewiatana.Po usunięciu początkowych wad konstrukcyjnych iuszkodzeń części dziobowych inżynierowie okrętowi wiele się nauczyli i pełny dzióbLewiatana był wytrzymalszy od dziobów mniejszych tankowców.Niemniej jednak przy nieustannie pogarszającym się morzu postanowił -przypominając sobie czasy wojenne - zjeść kolację na mostku.Jego steward potraktowałokazję jak elegancki piknik i ustawił srebrną tacę wypełnioną zakąskami pod oknem namostku.Było ono zaopatrzone w automatyczne wycieraczki; kapitan jedząc mógł bezprzerwy obserwować morze.Sztorm rozpętał się o dwudziestej pierwszej zero zero.Ogilvy kazał zmniejszyćszybkość do dziewięciu węzłów i wykorzystując radar bliskiego zasięgu, który wyłapywałfale wyrastające ponad gigantyczne wały wodne, uciekł się do manewru, którego nigdy niestosował na Lewiatanie: omijał owe wielkie fale, przewijając się między nimi jakdziesięciotysięczny frachtowiec.Gdyby Lewiatan był zwykłym statkiem, to nie przeżyłby sztormu.Przez wszystkielata na morzu Ogilvy niczego podobnego nie widział.Ten sztorm miał do dyspozycji czterytysiące mil oceanu, żeby się rozwinąć, i każdą z tych mil bezbłędnie wykorzystał.O północy, kiedy już myślał, że nie może być gorzej, dwukrotnie wzrosło nagle wyciewiatru szalejącego wokół mostka.Pod tym nowym ciosem Lewiatan aż się ugiął, zakołysał, ipo raz drugi tej nocy Ogilvy zrobił to, czego nigdy przedtem nie robił: ustawił tankowiec rufądo sztormu. O świcie, kiedy statek znalazł się niebezpiecznie blisko lądu, a Ogilvy był zmuszonywziąć kurs na południe, ocean wyrządził pierwsze szkody.Lewiatan zachwiał się i zatoczył!Ogilvy nie chciał uwierzyć, iż taka masa może się zachwiać.Strzałki na wskaznikach napięciadziobowego skoczyły na czerwone pole i tam pozostały, uszkodzone uderzeniem.Ogilvy nie miał możności sprawdzenia rozmiaru szkód.Dwie trzecie statku od dziobado nadbudowy były niedostępne.Nie było wewnętrznych przejść do części dziobowej, akażdy, kto wyszedłby na pokład, nie mówiąc już o wejściu na żelazną kładkęprzeciwpożarową, zostałby natychmiast zmieciony do morza.Raz jeszcze wielki statek zachwiał się i zatoczył.Siła uderzenia przeniesiona nanadbudowę zatrzęsła ludzmi i sprzętem.Tym razem Ogilvy nie potrzebował już raportu ouszkodzeniach, aby wiedzieć, że dziób załamuje się i zapada.Kapitan nakazał całą do tyłu,aby ocalić cienkie grodzie przednich zbiorników, ale zanim wielka masa Lewiatana zdołaławytracić szybkość, trzeci wał runął na dziób, wyrządzając - jak to następnie stwierdzono -największe szkody.Jak władyka w oblężonym grodzie, całkowicie odcięty od nacierających wojsk, Ogilvyczekał.Był ślepy, nie wiedział nic, mógł przewidywać najgorsze; statek zaczął tonąć.Przywszystkich pompach włączonych Lewiatan zaczął wycofywać się rufą z gniazda sztormu jakmrówka, która ciągnie do kopca zranioną ofiarę walki.Tradycyjna dyscyplina i sztuka marynarska ocaliły sytuację.Załoga pracowała jakgang niewolników, aby zabezpieczyć maszynownię.Gdyby ta została zalana, a statek stracił moc i siłę, nie byłoby ratunku.Kiedy sztormosłabł, Ogilvy obrócił Lewiatana i popłynął w kierunku Zatoki Stołowej.I wtedy właśnie usłyszał przez radio protesty południowoafrykańskie.Była toeksplozja lamentów prasy i radia Afryki Południowej: Lewiatan jest zbyt wielkim statkiem,Lewiatan zagraża Kapsztadowi; istnieje wyrazny zakaz wpływania do zatoki statków owyporności ponad trzysta tysięcy ton; doki są zbyt małe; nie ma możliwości dokonanianapraw; jeśli Lewiatan zatonie podczas podejścia do portu, to utrudni wszelką żeglugę.itd.Ogilvy był oburzony.Oto najlepszy przykład przekupstwa i korupcji szczurówlądowych: odmawiają pomocy, pozostawiają statek i jego załogę na pastwę żywiołów.Czyżnie jest ironią losu, że ci, którzy zajmują najbezpieczniejsze miejsce na tej boskiej planecie -miejsce na stałym lądzie - są najmniej miłosierni.Ogilvy zignorował wszystkie protesty ipłynąc przez cały czas tyłem, a właściwie pełznąc, ciągle trzymał kurs na Zatokę Stołową,świadom, że statek leży coraz niżej i niżej na wodzie.Sztormowe fale napierały na zatokę iniełatwa była droga przez cały port do Doków Duncana, przed którymi zarzucił kotwicę. Zarzucił ją w tym miejscu z dwu powodów.Po pierwsze, dopłynął najbliżej, jak mógł,do jedynej w tej części świata stoczni, która była zdolna naprawić statek o wielkimzanurzeniu.Po drugie, wybrał najbardziej ruchliwy punkt w całym porcie, a więc w interesiewładz południowoafrykańskich leżało jak najszybsze wyremontowanie i pozbycie sięLewiatana.Ogilvy podniósł medal z biurka i uśmiechnął się.Kapitan portu groził muaresztowaniem.Było już jednak za pózno.Fait accompli! Statek ocalał.Oficerowie Lewiatana polecieli do Anglii, gdzie mieli pozostać do czasu ukończenianapraw, ale Ogilvy został na pokładzie ze szkieletową załogą.Ten gigant był mu teraz bliższyniż kiedykolwiek.Codziennie wysiadywał samotnie na mostku w wysokim skórzanym fotelui przyglądał się pracom na odległym dziobie.Jak brzmi to chińskie przysłowie? "Ocalczłowiekowi życie, a będziesz odtąd za nie odpowiedzialny po wsze czasy".To samo dotyczychyba ocalania statków.Nim doszedł do stołu, zapałka zgasła.Wrócił do kambuza, z butelki wyjął drugą zapałkę, zakorkował butelkę i zapalił ją.Ogień płonął równo, w górę.Powoli szedł przez kabinę, osłaniając płomień przed ruchempowietrza powodowanym jego krokami.Uniósł zapałkę nad poduszkami.Zamigotała i zgasła,pozostawiając strużkę dymu, który spłynął nad ofiarnym stosem z poduszek, jakby goobwąchiwał.Nie tracąc cierpliwości, Hardin wrócił do kambuza po następną zapałkę.Poczuł natwarzy chłodny powiew idący z otwartego głównego luku.Niepewny siebie zatrzymał się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl