[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Narastający upał działał nanią trochę usypiająco.Dobrze, że ma kapelusik - kolejna rzecz, o którą zatroszczyłsię Colin Eversea - bo chronił ją przed słońcem i przed ewentualnymi spojrzeniamiciekawskich.Obawiała się tylko, że w gwarze miasta budzącego się do życia i poprzezturkot kół wozu na bruku nie usłyszy, jeśli Colin zacznie skrobać w wieko trumny,gdyby nie mógł oddychać.Ledwie to pomyślała, z przerażenia sama prawie straciła oddech.Ale zaraz pojawiła się kolejna myśl.Sto funtów.Wystarczyłoby na podróż do Ameryki i ostatnią ratę za farmę,którą tam kupiła.Mogłaby podjechać na posterunek policji i wręczyć im Colina wpudełku, niczym ponury prezent.Colin Eversea wstałby z trumny, wskazał na niąpalcem i powiedział:  Ona to zrobiła! To ona wystrychnęła was na dudków,wyciągając mnie spod szubienicy na oczach tysięcy ludzi!"Ale nikt by mu nie uwierzył - kobieta miałaby dokonała czegoś takiego?!Pomyśleliby, że oszalał.A ona, z płaczem i załamywaniem rąk, kłamałaby jak z nut.Dzięki temu wyszłaby stamtąd o sto funtów bogatsza i już za tydzień mogłaby czućna twarzy morską bryzę i nie martwić się, że znienacka wyskoczą skądś żołnierzealbo znowu ktoś będzie mierzył do niej z pistoletu.Mogłaby zdobyć nowewspomnienia, a stare - również te, w których figurował Colin Eversea - z czasemcałkiem by zblakły.Tylko że to nie była już do końca prawda.Bo teraz, siedząc na kozle, czuła siędziwnie na widoku i dobrze wiedziała, skąd to uczucie się wzięło.Przez latauważała, że w swojej anonimowości jest całkiem bezpieczna, a teraz czuła się.poprostu samotna i - jak to bywa z samotnymi kobietami - bezbronna.A wszystko to z189SR winy Colina Eversea.Do tej pory odpowiadała jej anonimowość i pozostawanie wcieniu, bo nie musiała martwić się o nikogo, tylko powoli, systematyczniezdobywała pieniądze na rozpoczęcie nowego życia.Teraz czuła dziwną wewnętrzną presję, prawie.przyciąganie.Czuła się jaknasionko, które ma za złe słońcu, że na nie świeci, bo wie, że nie ma innego wyjścia,niż wykiełkować, przebić twardą skorupę ziemi, pod którą czuło się bezpieczne, izakwitnąć.I wtedy zostać zdeptanym.Koń znowu zastrzygł uszami; widać udzieliło mu się jej napięcie.Mruknęła doniego przepraszająco.Przejazd przez London Bridge trwał wieki.Pod mostem płynęły brudne wodyTamizy, a przytłaczający odór rzeki unosił się w powietrzu.Jej wóz toczył się obokinnych wozów, wwożących do miasta różnorakie towary - drewno na opał, kapustę,kurczaki w klatkach - obok powozów i dorożek wiozących z Southwark pasażerów,którzy mieli coś do załatwienia w mieście.Ludzie oglądali się za nią, patrzyli na jejładunek i czym prędzej odwracali wzrok.Madeleine nigdzie nie dostrzegała żołnierzy, konnych ani pieszych.To miłe zestrony angielskiej armii, że ubiera swoich żołnierzy w czerwone mundury.Dziękitemu o wiele łatwiej ich wypatrzyć.Minęła ją lśniąca kolaska: błyszczałypolerowane obręcze kół, wstążki od kapelusików dwóch ślicznych młodych dam igałki lasek dwóch dżentelmenów siedzących naprzeciwko.Jak na arystokrację,dziwnie wczesna godzina na przejażdżkę, pomyślała.Chyba że wracają z nocnejimprezy, ale wtedy raczej nie jechaliby otwartym powozem.Była gotowa sięzałożyć, że Colin Eversea zna każdą z tych osób.Przypomniała sobie, jakswobodnie rozmawiał z hrabiną i z jaką szczerą sympatią się nawzajem traktowali.Ona nigdy nie poznała życia wyższych sfer i nigdy nawet o tym nie marzyła.W zwykłych okolicznościach raczej nie miałaby okazji poznać Colina Eversea.Jej190SR życie wypełniała praca; czuła się spełniona i znajdowała czas na skromne rozrywki.Miała wszystko, czego pragnęła, i była szczęśliwa.Dopóki wszystkiego nie straciła.A potem była bardzo, ale to bardzo zapracowana.Sto funtów.Słońce prażyło ją w kark nawet mimo kapelusza i czuła wilgoć pod pachami.Nic nie zapowiadało deszczu, a przecież o tej porze roku powinni już mieć za sobąprzynajmniej jedną porządną ulewę.Pomyślała o sukienkach, które wiszą w szafiew jej wynajętym pokoju.Wszystkie o wiele czystsze, lżejsze i.ładniejsze niż ta,którą na sobie miała.Pamiątki z jej dawnego życia leżały starannie zapakowane wkufrze, przygotowane do podróży przez ocean.Nagle zapragnęła mieć je przy sobie.Ale Croker na pewno miał rację: niebezpiecznie byłoby teraz tam wracać.Kierując się wskazówkami doktora Augusta, Madeleine skręciła wGracechurch Street.Trumna przesunęła się lekko na zakręcie i serce podskoczyło jejdo gardła.Czy Colin się nie poobija?Przejechała wzdłuż Gracechurch Street, minęła śliczny zadrzewiony placyk,który wyglądał jak Holland Park* w miniaturze, i skręciła w Lichen Lane.Zatrzymała konie przed posesją numer 12, nie zsiadła, lecz prawie sfrunęła z kozła ipobiegłszy na tył wozu, wetknęła palec w jedną z dziurek wywierconych z bokutrumny.Czuła się jak idiotka, a jednocześnie umierała ze strachu, choć nie minęłonawet pół godziny, odkąd nad Colinem zamknęło się wieko.* Holland Park - gęsto zadrzewiony park w dzielnicy Chelsea w Londynie(przyp.tłum.).Złapał ją za palec i ścisnął uspokajająco.Musiała być zmęczona, bo cośzaczęło dławić ją w gardle.Ale na pewno nie łzy.Miała nadzieję, że nikt się nie zdziwi na widok kobiety rozmawiającej ztrumną.Oby.191SR - Wrócę tak szybko, jak się da - szepnęła.Wchodząc po schodkach domu oznaczonego numerem 12, żałowała, że ranomogła zobaczyć w lusterku tylko swoją twarz i nie ma pojęcia, jak wygląda od stópdo głów.Sukienka pewnie jest koszmarnie pognieciona, bo miała ją na sobie oddwóch dni, i spała w niej przez dwie noce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl