[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.zresztą trudno o piękniejszą całość; sądzę, że portret wyjdzie dobrze.Tą dobrocią rozbroił mię ostatecznie.Teraz, zabierając się do kreślenia pierwszych szkiców, poruszał się z wdziękiem, zręcznie, swobodnie, a chociaż milczał, twarz wyrażała uprzejme ożywienie, musiał przypadkiem może obracać się w porządnem towarzystwie.Zresztą, co mi tam do jego przeszłości; teraz jest naszym gościem, winnam mu względy i uprzejmość.To też gdy posiedzenie miało się ku końcowi, przemówiłam do niego z dobrocią.— Waćpan zapewne się nudzi sam jeden w pokoju? Wczoraj, po drodze, nie chciałam Waćpana turbować, więc teraz proszę uprzejmie w wolnych chwilach po pracy do nas zaglądać.Po obiedzie grywamy w karty, czasami moje panny śpiewają przy klawicymbale; nieosobliwa to wesołość, ale zawsze lepiej, niż w samotności siedzieć.Czułam, że się rumienię, że słowa wychodzą nieskładnie; radabym przemówić serdeczniej i zbyt uprzejmą być nie chcę.— Dziękuję — odrzekł, nie znam okolicy, chcę skorzystać z czasu; zapoznać się z ludom, z krajobrazem, dziękuję pani.Akurat takim stylem zapisywałam gospodarskie rachunki.— Chodzie teraz trudno, mamy tylko jednę drogę przez groblę; błoto straszne, konie z trudnością je przebywają.— Jednak ludzie chodzą: wczoraj do dwustu ludzi widziałem tu przed gankiem.— Chłopi!— A przepraszam! Od wczoraj jestem na wsi, nic umiem jeszcze przedmiotów nazywać właściwem imieniem.Zpochmurniałam: udałam, że nie rozumiem przymówki; widocznie żałował chłopów, nic w tem złego nie widziałam.— Jeśli waćpan koniecznie chcesz spacerować, każ sobie osiodłać konia: pieszo mi nie chodź, dbuwia szkoda, a na zdrowie niedobrze nogi zbytecznie zamaczać.Przedewszystkiem bądź u nas jak w domu, bez ceremonii; a jeśli zatęsknisz do ludzi, przechadzki, i chłopi dokuczą, przychodź do nas, zawsze ci radzi będziemy.Kart może nie lubisz? mamy szachy, domino, do partyi zawsze się ktoś znajdzie.Nie chciałabym, żebyś się u nas znudził, n cały dzień przecież malować trudno.Podałam mu rękę; trzymał przez chwilę, jakby nie wiedział, co z nią zrobić, w końcu podniósł zwolna do ust i pocałował; ja też pocałowałam go w czoło.Odtąd byliśmy dobrymi przyjaciółmi.Zdarzało się, że do malowania przychodził nieraz chmurny, przygnębiony, w zabłoconych butach, do roboty zabierał się zwolna i długiemi chwilami spoglądał przez okno w pole, gdzie pod lasem czerniało kilkanaście chat nizkich, niby kupki czarnoziemu.Odwróciwszy oczy od okna, spoglądał na mnie ponuro, jakby z żalem.— Czy pani tu nie duszno? — zapytywał — dobrze, swobodnie żyjesz pani, jak ptaszę, trzepocząc się między spiżarnią, salonem i sypialnią?— Ależ gdzie tam! do salonu nieraz przez cały tydzień nie zaglądam, do sypialni w dzień prawie nie wchodzę.Teraz, na wiosnę, roboty dużo w ogrodach, w polu; bielenie płótna i nici, z ptactwem kłopotu mam dużo.I tak z kolei wyliczyłam mu wszystko, co się robi w tej porze w dobrze zagospodarowanym domu.Słuchał niby, to jest patrzał mi w oczy ołowianym wzrokiem.— Bierzmy się do pracy — odpowiadał zwykle spokojnym, zupełnie innym głosem, i już do końca posiedzenia nie mówił do mnie ani słowa.— Nudzi się! — powtarzałam zdziwiona.— Wiosna na dworze, ptaki wszystkie wróciły, co godzinę słychać nowy głos starego znajomego: rośnie wszystko, rozwija się, zielenieje; nawet bydło i owce, wracając z pola, podskakują jak opętane,.a on się nudzi!Gdy myślałam o tem, w pamięci, w sercu, które do śmierci bywa głupie u kobiety, rodziły się dawniejsze wspomnienia; i ja nudziłam się tu kiedyś, dawniej, dopóki w głowie majaczyły panieńskie zachcianki.Wspomnienia uczyniły mnie pobłażliwszą dla malarza, spoglądałam na niego z coraz większem współczuciem.Podczas malowania w pokoju panowała cisza: muchy tylko, ogrzane słońcem, odżyły gromadnie, obsiadły okna, sufit, pełzały po podłodze: słońce ogrzewało mi zwykle plecy i szyję: rozkoszne ciepło orzeźwiało z początku, w końcu ogarniało mię dziwno lenistwo, potrzebowałam przeciągać się jak kotka, zdrzemnąć trochę.Teraz dopiero zrozumiałam, dlaczego kobiety, pieląc, albo żnąc w polu, zasypiają między zagonami jak nieżywe — to słońce tak je do snu kołysze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]