[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ramsey otworzył drzwi i posadził ją na tylnym siedzeniu.Potem wyprostował się i znieruchomiał.Ktoś go obserwował.ROZDZIAA 4Włosy mu się zjeżyły.Odwrócił się powoli Jakby od niechcenia, ale nie zauważył nikogo, kto by się w niego wpatrywał.Ale zaraz, tam w alejce, za stacją benzynową.Czyktoś tam był? Wpatrywał się uważnie, czując, jak lekki wiatr podnosi mu włosy.Za stacjąbenzynową nikogo nie było.Tak czy inaczej, nie podobało mu się to.Nigdy nie lekceważył swojej intuicji.Szybkowskoczył za kierownicę.Dzięki Bogu, że mała niczego nie podejrzewa.Starannie otuliła siękocem, który zabrali z domu i na moment ukryła twarz w miękkiej wełnie.Chyba chciało jejsię spać.Nie był pewien, czy jest naprawdę zmęczona, czy po prostu szuka we śnie ucieczkiprzed dręczącym ją strachem.Spojrzał w kierunku biura szeryfa, które znajdowało się trochę dalej, w dole BoulderStreet.Niewykluczone, że policja poszukuje dziewczynki.Wiedział, że nie może bez końcatrzymać jej w domku.Miała przecież rodziców.Matkę, którą gorąco kochała, jeżeli możnaocenić miłość na podstawie uśmiechu.Kiedy zapytał ją, czy jej mama jest tak samo miła jakona, przytaknęła gorliwie.Ale co z ojcem?Nieważne, wcześniej czy pózniej dowie się wszystkiego.Był jednak pewien, żeprzynajmniej matka musi umierać ze zmartwienia.W ciągu ubiegłych sześciu dni nie byłogodziny, w której nie chciałby zadać małej pytania, co ją spotkało, lecz czuł, że jest jeszcze nato za wcześnie.Wiedział, że wkrótce będzie musiał zdecydować, co robić dalej, ale kiedywidział, jak strach ścina jej bladą buzię, nie mógł nawet myśleć o tym, żeby oddać jaw ręceobcych.Miał nadzieję, że im więcej czasu z nim spędzi, tym szybciej wróci do zdrowia.Wgruncie rzeczy to ona sama go powstrzymywała.Spojrzał na uśpione dziecko.Policzki miaładelikatnie zaróżowione.Szary odcień skóry, którego przez kilka dni nie traciła nawet we śnie,wreszcie zniknął bez śladu.Wyglądała jak normalna mała dziewczynka.Uśmiechnął się.Była śliczna w jasnych, pogodnych kolorach.I zaraz przypomniał sobie, jak poprzedniego wieczora, kiedy po kolacji usiedli, żeby poczytać, ponownie poruszyłtemat szeryfa.Tym razem nie tylko energicznie potrząsnęła głową, ale z całej siły złapała goza rękę i spojrzała na niego z przerażeniem w oczach.- W porządku - powiedział.- Jeszcze trochę poczekamy.Ale twoi rodzice, dziecko.Przecież oni na pewno umierają ze strachu o ciebie.Spuściła głowę i zaczęła płakać.Miał ochotę zakląć, lecz oczywiście nie zrobił tego.Od sześciu dni ani razu porządnienie zaklął, w każdym razie nie w jej obecności.Sytuacja wydawała się oczywista -dziewczynka była śmiertelnie przerażona, że jeśli ktokolwiek dowie się, gdzie jest,ktokolwiek, nawet jej rodzice, to znowu spotka ją coś złego.I Ramsey nie mógł wykluczyć,że ma rację.W jaki sposób ten potwór ją dopadł? Czy rodzice jej nie pilnowali? Zostawili samą wcentrum handlowym? A może porywacz najzwyczajniej w świecie zabrał ją z podwórka przeddomem? Zaczeka jeszcze dwa dni i pojedzie do szeryfa.Ledwo o tym pomyślał, jużpotrząsnął głową.Nie, dziewczynce potrzeba więcej czasu, musi nauczyć się mu ufać, musiuwierzyć, że on nie pozwoli, aby stało jej się coś złego.Kiedy mała wróci do rodziców, już jej nie będzie widywał.Nie zdoła jej chronić.Cicholerni rodzice już raz jej nie upilnowali! Co będzie, jeżeli sytuacja się powtórzy? Trudno,dziewczynka nie była jego córką.Uratował ją, ale nie należała do niego.Nie miał pojęcia, corobić.Pokręcił głową i przyspieszył.Dżip, niczym koń roboczy, uwielbiał wysiłek.Byłpiękny dzień, trochę chłodny, najwyżej piętnaście stopni, ale bardzo pogodny.Na ulicachkręciło się mnóstwo ludzi.Przypomniał sobie swoje wrażenie, że jest obserwowany.Czynaprawdę tak było? Usłyszał cichy jęk i odwrócił się szybko.Kolejny koszmar senny.Lekko dotknął jejtwarzy.Przytuliła policzek do jego dłoni i uspokoiła się.Delikatnie potargał jej włosy.Otworzyła piękne, jasnoniebieskie oczy i zamrugała.Ujrzał, jak lęk znika powoli i na jegomiejsce pojawia się ciepły uśmiech.W tej chwili wszystkie wątpliwości rozwiały się jakobłoczek dymu.Nie miał zamiaru pozwolić, aby ktoś mu ją odebrał, przynajmniej do chwili,kiedy nabierze pewności, że nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo.- No, dobrze, dobrze - wymamrotał.- Galareta ze mnie, i tyle, wiesz? Ale nie jestemprzekonany, czy to rzeczywiście zle.Niekoniecznie.I powiem ci coś jeszcze - jesteś nie tylkonajlepiej ubraną dziewczynką na terenie Aańcucha Ferengi, jesteś też najcudowniejsządziewczynką na całym świecie.Następnego dnia po południu, kiedy wszedł do domu z naręczem świeżo porąbanychszczap do kominka, drgnęła nerwowo i schowała się za kanapą.Ramsey stanął jak wryty.- Co się stało? - zapytał niespokojnie.Usiłowała się uśmiechnąć, ale nie wypadło to przekonująco.- Przestraszyłem cię?Kiwnęła głową, zadowolona, że tak szybko znalazł wyjaśnienie.Uśmiechnął się.- Następnym razem zapukam.Narąbałem drewna do kominka i do kuchni.Ułożę jeteraz, a potem może wyjdziemy na łąkę, co? Chcę ci pokazać moją niespodziankę dla ciebie.Kiedy ty mierzyłaś dżinsy, ja wybrałem coś naprawdę miłego.Wiedział, że jest to jedyny sposób, aby nakłonić ją do wyjścia na dwór.Od powrotu zmiasteczka nie chciała nawet wychylić nosa na ganek.Musi przecież złapać trochę świeżegopowietrza.Nie paliła się do wyjścia, nie było co do tego najmniejszych wątpliwości.Jejmała twarz była blada, spojrzenie czujne i pełne napięcia.- Niespodzianka jest super - powiedział spokojnie.- Włóż puchową kurtkę, bo jest trochę chłodno.Wyglądała uroczo w nowych, odrobinę sztywnych dżinsach,jaskrawopomarańczowych tenisówkach, czerwonych skarpetkach i pomarańczowej koszulcew zielone jabłuszka.Ramsey nabierał coraz większej wprawy w pleceniu warkocza.Wyglądała ślicznie, ale nie potrafiła ukryć lęku, który nadal czaił się w niej tuż pod skórą.Nienawidził tego strachu, ale przecież znalazł ją zaledwie przed tygodniem.W tymczasie obydwoje zrobili ogromny postęp [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl