[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chcę panu osobiście podziękować za ułaskawienie - powiedziałem, starając się brzmiećnajpokorniej jak się dało. - Cóż, Cley - odparł, rozpierając się w fotelu - brakowało mi ciebie.Zawsze byłeś takcholernie sumienny.Wspomnienie ciebie jadącego obok mnie w moim powozie i sikającego wspodnie na myśl o konsekwencjach swojej zbrodni przeciwko państwu sprawiało, że czułemsię& powiedzmy, jak ojciec, który utracił kontakt z synem marnotrawnym.- To porównanie jest dla mnie zaszczytem, Mistrzu - rzekłem.Oczy biegały mu w tę i we w tę pod pojedynczą krzaczastą brwią, jakby nie był pewien, czynie posunął się za daleko.- Jak tam Doralicja? - zapytał w końcu.- Spotkałem pańskich dawnych towarzyszy broni, Mattersa i Mattersa - powiedziałem.- A, tych.Pieprzyć ich, to małpa dowodzi wszystkim na wyspie - rzekł.- Jak ci się podobała?- Silencio - uściśliłem.- Jest bardzo ciekawy.- To jeden z moich - oznajmił Nadolny i zaklaskał samemu sobie.- Doszedłem też do wniosku, że zgrzeszyłem i że usmażenie się w kopalni będzie dla mniewłaściwą karą - dodałem.- Zwietnie - odparł i zaczął przebierać palcami obu rąk przed moim nosem.Wiedziałem, żeza chwilę nastąpi jedna z jego salonowych sztuczek, i rzeczywiście, żółty kwiat, który miałemwpięty w garnitur, po chwili znalazł się w jego rękach.Zerknąłem na swoją klapę i zobaczyłem, że jest pusta.- Niesamowite - powiedziałem.Pokiwał głową na znak, że się zgadza.- Posłuchaj, Cley.Nie mógłbym ściągnąć cię z powrotem do Miasta i nie mieć dla ciebie nicdo roboty.Wiem, jak kochasz swoją pracę.Mam dla ciebie nowy projekt.- Czy wiąże się z zastosowaniem fizjonomiki? - zapytałem.- Twoja ranga została już przywrócona.Potrzebuję kogoś o twoim zapale, bo mam dowykonania pewną szczególną misję.Widzisz, pewnego razu, przechadzając się ulicami wprzebraniu, zauważyłem, że moje boskie dzieło, ta zdumiewająca metropolia, staje się zbytzatłoczona.Możesz w to wierzyć lub nie, ale słyszałem wśród obywateli pewne głosyniezadowolenia.Gdy przyglądałem się z bliska owym malkontentom, zauważałem, że ichfizjonomie są dalekie od doskonałości.Szczerze mówiąc, wiele z tych twarzy mogłoby uchodzićza zadki zwierząt.Zacząłem więc obmyślać plan zredukowania populacji.- Jestem do pańskich usług - zadeklarowałem. - Wiedziałem, że przyjmiesz to dzielnie - rzekł.- Chcę, abyś każdego dnia zgarniał dziesięćosób, odczytywał wszystkie, znajdował te, których oblicza są najmniej korzystne, i posyłał mi ichnazwiska.Po dziesięciu dniach zbierzemy tych wszystkich ludzi i unicestwimy ich.Planujęzorganizowanie publicznych egzekucji w Parku Pamięci.Zobaczymy, kto jeszcze pozwoli sobienarzekać, gdy to nastąpi.- Wspaniały plan - zapewniłem go.- Rozesłałem już informację, że masz pełne uprawnienia do zatrzymywania i odczytywaniakogokolwiek z wyjątkiem mojego osobistego personelu.Pamiętasz tych durniów, którzy cięskazali? Ich także możesz zbadać, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.- Zaśmiał się.- Tak czyowak, za dziesięć dni chcę mieć dziesięć ciepłych trupów, ale ważne jest, żebyś zbadał tylu, ilutylko zdołasz.Chcę, aby to dochodzenie objęło możliwie największą liczbę osób.- Rozumiem - powiedziałem.- Natychmiast zabieram się do dzieła.On jednak nie zamierzał mnie jeszcze wypuścić.Wyjął dwie fiolki piękna.Chciałemodmówić, ale wiedziałem, że to próba mojej lojalności.Mistrz wbił sobie igłę w żyłę w języku.- To moja specjalna mieszanka - wybełkotał, wyjmując igłę z ust.Siedzieliśmy tam przez godzinę, ogarnięci dreszczem piękna.Nadolny pokazywał misztuczki karciane i żonglował monetami.Jego specjalna mieszanka istotnie była specjalna.Niemogłem się poruszyć.Zręczne ruchy jego rąk hipnotyzowały mnie.Gołębie, ogień, małyczłowieczek ulepiony z woskowiny usznej Mistrza fikały koziołki na stole.To wszystko działosię tak szybko i gorączkowo, że miałem wrażenie, iż zemdleję.W końcu Nadolny skoczył narówne nogi, obszedł stół i poprowadził mnie ku drzwiom.- Dziś wieczorem, Cley - rzekł - wydaję kolację na twoją cześć.Chcę, żeby przez ten jedenwieczór wszyscy całowali cię w tyłek.To przykre, że zdołali mnie przekonać, bym cię stądodesłał.- Wedle życzenia - odparłem.- Będziesz potrzebował tego, by wejść - powiedział i wetknął mi w dłoń jedną z monet,którymi wcześniej się bawił.Pożegnałem go i ruszyłem wzdłuż szpaleru zahartowanych bohaterów.Gdy już znalazłemsię na zewnątrz, usiadłem na ławce i starałem się złapać oddech.Nawet na Doralicji nie pociłemsię tak bardzo.Dawka piękna wywołała we mnie najstraszliwsze dreszcze, jakich w życiudoznałem.Ponadto przerażająca perspektywa tego, co miało się stać, zszarpała mi nerwy. W końcu, spacerując w kółko jedną z promenad wokół gmachu, jakoś doszedłem do siebie.Na prowizorycznym ringu pośrodku bulwaru odbywała się walka pomiędzy dwoma obywatelamipodrasowanymi przez wynalazki Mistrza.Próbowałem nie zwracać uwagi na brutalność, ale o tejporze dnia promenada była stosunkowo pusta.Walkę oglądała tylko młoda matka z dwiemacórkami.Gdy mój oddech się uspokoił, zacząłem się przyglądać walce na ringu.Jeden z walczącychzamiast ręki miał kłapiące metalowe szpony, a z głowy wystawał mu zestaw stalowychkorkociągów.Drugi warkotał i dudnił, jakby coś mu się zepsuło w maszynerii, ale był wielki.Najego szyi i piersi widniały prymitywne przeszczepy skóry.Nie miał żadnych szczególnych cech,jeśli nie liczyć samego faktu, że był żywy, ale w jednej ręce trzymał kilof, a w drugiej sieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl