[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeraziłogo, że człowiek może w ułamku chwili przemierzyć drogę od życia dośmierci, odbyć niespodziewaną podróż, z której nie ma powrotu.%7łało-wał, że nie może cofnąć czasu, przenieść się do świata, w którym Miurai Inaba nie przyjechaliby o zachodzie słońca do samotnej kapliczki,musiał jednak pogodzić się z tym, że Miura przybył tu, by ponieśćprzeznaczoną sobie śmierć z jego rąk.105 - Panie Miura! - Inaba puścił wodze i podbiegł do swego pana.Konie cofnęły się, czując zapach krwi, i ruszyły truchtem przez po-lanę, jeden rżał głośno, przewracając oczami.Miura skonał bez słowa. Zabiłem człowieka - pomyślał Shigeru bez satysfakcji, raczej z po-czuciem grozy i przygnębienia, utracił bowiem chłopięcą beztroskę,przyjmując brzemię dojrzałości.Matsuda podniósł miecz Inaby z miejsca, gdzie upadł.- Panie Shigeru, schwytaj konie, zanim się gdzieś zabłąkają.Ina-ba, wez głowę swego pana i zwiez ją do Inuyamy.Spodziewam się, żezdasz ścisłą relację z jego śmierci, całkiem honorowej.Shigeru, który starał się przywołać konie, usłyszał odgłos ciosu od-dzielającego głowę od ciała.Matsuda przyniósł wody ze strumienia izmył krew z twarzy Miury, po czym owinął głowę przyniesionym zszałasu kawałkiem materiału, przepraszając, że tkanina jest tak licha.Inabie oczy błyszczały z przejęcia, ale nic nie mówił.Z łęku siodłazdjął skrzynkę i z szacunkiem umieścił w niej głowę.Następnie odpiąłpochwę od pasa Miury, wytarł miecz, sprawdził ostrze i wsunął go dopochwy.- Panie Otori - skłonił się przed Shigeru i położył miecz u jegostóp.- Możesz zabrać ciało do Terayamy - zaproponował Matsuda.-Zajmą się tam pogrzebem.- Nie! - odparł Inaba.- Pan Miura nie może spocząć wśród Oto-rich.Zbiorę go na Wschód.Kiedy zaś oddam mu tę ostatnią posługę,dołączę do niego.- Jak sobie życzysz - rzekł Matsuda i pomógł mu przytroczyć ciałodo końskiego grzbietu, a Shigeru przytrzymywał i uspokajał dygoczącezwierzę.Inaba dosiadł konia i ruszył powoli w dół zbocza.Po niedługiejchwili odgłos kopyt zamarł.Słońce zaszło, ale nie było jeszcze zupełnieciemno.- Idz się oczyścić - polecił Matsuda Shigeru.- Pomodlimy się zazmarłego.106 W zapadającym zmierzchu, gdy na niebie rozbłyskiwały kolejnegwiazdy, stary człowiek recytował śpiewnie sutrę za zmarłych, pra-dawne słowa będące łącznikiem między Ziemią a Niebem, krainą ży-wych i zaświatami.Pózniej Matsuda rzekł:- Wiedziałem, że nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo.- Nigdy byś mnie przecież nie naraził - odparł Shigeru.- To dałomi pewność siebie.- Doskonale sobie poradziłeś.Miura był znakomitym szermie-rzem i dobrym nauczycielem.Sadayoshi nie powinien był go obrażać.- Sprawiało to niemal wrażenie, jakbyś zaplanował jego śmierć -zauważył Shigeru.Matsuda odparł:- Nie mógłbym zaplanować niczyjej śmierci, ponieważ to los pro-wadzi nas wszystkich na to ostatnie spotkanie.Ale gdybym jej chciał,nie mógłbym wymyślić niczego lepszego.Następnego dnia panował jeszcze większy upał; światło słonecznemiało odcień brązu, powietrze było dławiąco ciężkie i nieruchome,jakby Niebiosa wstrzymały oddech.Cykady grały nieprzerwanie i bez-litośnie, ale ptaki milczały, zmęczone gorącem.Po porannych ćwiczeniach, po których nawet Matsuda był mokryod potu, spędzili resztę dnia, medytując w milczeniu.Wieczorem Mat-suda powiedział:- Myślę, że czas wracać do klasztoru.Wydaje się, że zrobiliśmytu wszystko, co było do zrobienia, i mam poczucie, że jestem tam po-trzebny.A ty musisz na nowo podjąć naukę, zanim zapomnisz pisania iczytania.Spakowali więc swój nieduży dobytek, a Shigeru po raz ostatni za-miótł chatkę.Wstali przed świtem.Jenot siedział na werandzie, przy-glądając im się okrągłymi, czujnymi oczkami.Matsuda ukłonił mu się.- Do widzenia, stary przyjacielu.Dziękuję, że udzieliłeś namschronienia.Teraz chatka znów jest twoja.107 Księżyc już zaszedł, ale Matsuda kroczył szybko ścieżką, jakby szli wpełnym słońcu.Shigeru niósł kije i tobołki, tak jak wtedy, kiedy przy-szli tu ze świątyni.Smutno mu było opuszczać tę samotną chatkę,gdzie tak wiele się nauczył.Wiedział jednak, że praca, którą mieli tuwykonać, została zakończona.Zwitało, kiedy przeszli pod wielkim dębem, gdzie Shigeru widziałhouou.Wypatrywał go w spiętrzonej koronie drzewa.Matsuda zabrałpióro i niósł je teraz schowane za pazuchą.Ptak nie pojawił się jednak. Na pewno ujrzę go jeszcze - pomyślał.- Stworzę miejsce, gdzie będziemógł mieszkać.Wróci do Trzech Krain.Przed południem dotarli do klasztoru; kiedy tylko weszli na pierw-szy dziedziniec, Shigeru zdał sobie sprawę, że stało się coś złego.Wszędzie panowała uroczysta cisza, zupełnie inna niż zazwyczaj.Prze-rywała ją jedynie monotonna recytacja dochodząca z głównej sali.Rozpoznał słowa jednej z sutr za zmarłych.- Tak myślałem - rzekł cicho Matsuda.- Nasz opat umarł.Potem Shigeru właściwie nie widział się z Matsuda.Odbył się po-grzeb opata, a po okresie żałoby Matsuda, tak jak oczekiwano, zająłjego miejsce.Shigeru wrócił do codziennych zajęć nowicjuszy, ale tymrazem z większą pilnością i samodyscypliną.Tak jak przedtem niepo-koił się co się dzieje poza Terayamą - czy klan Tohan podjął jakieśdziałania i czy jego własny ród zareagował - ale odsuwał obawy na bok,skupiając się na medytacji, ćwiczeniach i nauce.Wydobył zwoje, któreprzywiózł od Eijiro oraz z Yamagaty, i starał się nauczyć ich na pamięć.Wiedział, że ma przed sobą ogromną pracę i że będzie potrzebowałcałej energii, inteligencji i siły, by jej sprostać.Z pomocą nauczycielipracował nad rozwojem swych naturalnych zdolności i przezwycięże-niem przywar.Uczył się panować nad sennością i głodem, kontrolowaćmyśli i uczucia.Po letnich upałach nadeszła jesień.Potem przyszło przesilenie, wo-kół pól ryżowych kwitły jesienne lilie.Skończyły się burze póznegolata, liście złociły się i czerwieniły, w lasach dojrzewały orzechy, a wogrodach persymony.Na polach trwały niekończące się prace przy108 zbiorze ryżu, fasoli i warzyw, które staną się zapasami na zimę.W po-wietrzu niósł się echem odgłos młócki, gdy oddzielano ziarna od plew,ścinania fasoli i łuskania strąków, stukot ziaren sypiących się do ko-szyków i wiader niczym grad.Pewnego dnia, jak się wydawało zupełnie znienacka, prace zostałyskończone, pola były brązowe i nagie.Góry spowiła mgła, a od pierw-szych przymrozków trawa bambusowa zrobiła się sztywna i biała.Wprzewiewnych pomieszczeniach klasztoru, chłodnych nawet w lecie,gdy tylko zaczął wiać lodowaty jesienny wiatr, zapanowało przenikliwezimno.Rok dobiegł końca i wreszcie spadł śnieg, odcinając świątynięod świata. Rozdział trzynastyWsunięto na miejsce ostatni kamień i Akane nie widziała już twarzyojca.Kamień pasował doskonale, jego starannie ociosane krawędzieprzylegały tak ściśle, że spojenie było niewidoczne.Stała na północnymkrańcu mostu.Za nią kłębił się tłum, lecz wokół niej została pustaprzestrzeń, ludzie przepychali się, ale nikt nie chciał znalezć się zbytblisko jej rozpaczy - albo, być może, zarazić się klątwą, która bez wąt-pienia ciążyła na jej rodzinie.Tłum westchnął, wszyscy jednocześnie wciągnęli powietrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl