[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy Pola spojrzała w dół, nie mogła ju\ dostrzec króla i królowej, a nawet sam Aslan byłtylko jasną plamką na zielonej płaszczyznie.Wiatr wionął im w twarze, a skrzydła Pegaza zaczęłybić miarowo powietrze, nie wznosząc się ju\ ponad jego grzbiet.Pod nimi rozciągała się ró\nobarwna Narnia: łąki i skały, wrzosy i ró\ne rodzaje drzew, a wśródnich rzeka jak wstęga z \ywego srebra.Teraz zobaczyli, co jest za wzgórzami po prawej stronie, napółnocy: rozległa torfowa wy\yna podnosząca się łagodnie a\ do widnokręgu.Po lewej stronie byływysokie góry, ale tu i tam, między stromymi, porośniętymi sosną zboczami, mogli spostrzecdalekie, południowe krainy, le\ące poza nimi. To tam musi być ta Archenlandia  powiedziała Poła. Tak, ale spójrz przed siebie!  zawołał Digory.Przed nimi wyrósł nagle skalisty próg i oślepił ich blask słońca odbijającego się w potę\nymwodospadzie, którym spieniona, rycząca rzeka wlewała się do Narnii z zachodniej wy\yny, gdziemiała swe zródło.Lecieli teraz tak wysoko, \e grzmot wodospadu dobiegał tu jak słaby szum,jednak\e szczyt skalnego uskoku był jeszcze wy\ej, ponad nimi. Będziemy musieli trochę POZYGZAKOWA  powiedział Pegaz. Trzymajcie się mocno.Wkrótce zrozumieli, co znaczy to dziwne słowo.Pegaz zaczął wykonywać szybkie zwroty, zaka\dym razem wznosząc się nieco wy\ej.Powietrze zrobiło się zimniejsze.Pod sobą usłyszelikrzyki orłów.  Ojej! Popatrz! Popatrz do tyłu!  zawołała Pola.Bo oto za nimi rozciągała się teraz cała dolina Narnii, a\ do wschodniego horyzontu, gdziepołyskiwało morze.Byli tak wysoko, \e na północy ujrzeli poszarpane szczyty skalistych gór pozatorfową wy\yną, a na południu jasną plamę czegoś, co wyglądało jak pustynia. Chciałbym, \eby tu był ktoś, kto by nam powiedział, co to za kraje, góry i rzeki  powiedziałDigory. Ale co by nam mógł powiedzieć? Pomyśl, Digory, przecie\ tam jeszcze nikogo nie ma i nic sięjeszcze nie wydarzyło.Przecie\ ten świat dopiero dziś się narodził. No tak, ale te krainy na pewno zostaną zaludnione.I wtedy zaczną się ich dzieje i będzie coopowiadać. Ale na razie nic, ale to nic nie ma do opowiadania.I bardzo się z tego cieszę.Nikt nie musi sięniczego uczyć.śadnych bitew, dat i tych wszystkich innych okropieństw.Przelatywali ju\ nad krawędzią skalnego urwiska, a wkrótce, kiedy się obejrzeli do tyłu, niezobaczyli rozległej doliny Narnii.Pod nimi był dziki kraj stromych wzgórz i ciemnych lasówprzecięty krętą wstęgą rzeki.Przed nimi majaczyły białe, wyniosłe szczyty gór.Ale teraz słońceświeciło im prosto w oczy i nie widzieli ju\ wszystkiego tak wyraznie.Zachodnie niebo oblało sięzłotem, słońce zni\yło się, a\ w końcu skryło za wielkim, czarnym szczytem o poszarpanychkrawędziach, rysującym się ostro na tle złotej jasności, jakby był wcięty z kartonu. Wcale nie jest za ciepło  zauwa\yła Pola. I skrzydła zaczynają mnie boleć  powiedział Pegaz. Nie widać ani śladu tej doliny zjeziorem, o której mówił Asłan.A mo\e by tak zni\yć się i poszukać jakiegoś przyzwoitego miejscana nocleg? Kiedy się zrobi ciemno, trudno będzie coś znalezć. Tak, i chyba ju\ czas na kolację  zgodził się Digory.Między zalesionymi wzgórzami było o wiele cieplej.Po tylu godzinach lotu w ciszy, przerywanejjedynie miarowym poszumem skrzydeł Pegaza, z przyjemnością słuchali swojskich, ziemskichodgłosów: plusku rzeki w jej kamiennym korycie i skrzypienia drzew w lekkim wietrze.Poczuliciepły, dobry zapach nagrzanej od słońca ziemi, trawy i dzikich kwiatów.W końcu Pegazwylądował.Digory ześliznął się na ziemię i pomógł zejść Poli.Oboje z przyjemnością prostowalinieco zdrętwiałe nogi.Stroma dolinka, w której wylądowali, le\ała wśród gór.Dookoła wznosiły się pokryte śniegiemszczyty; jeden był zaró\owiony od wieczornej zorzy. Ale jestem głodny  powiedział Digory. No to wsuwaj  rzekł Pegaz i zebrał zębami sporą porcję trawy.Potem podniósł łeb, \ując sma-kowicie zdzbła, których końce wystawały mu z obu stron pyska jak wąsy, i dodał:  No, dalej,dwunogi.Nie krępujcie się.Jest tu tego du\o. Ale my nie jadamy trawy  powiedział Digory. Hm-hm-hm  Pegaz z lubością \uł trawę. No, có\, hm-hm, w takim razie nie mam pojęcia,co mo\ecie zrobić.Ale to naprawdę wspaniała trawa.Pola i Digory popatrzyli na siebie z niemiłym zaskoczeniem. Ktoś chyba powinien pomyśleć o jedzeniu dla nas  rzekł Digory po chwili milczenia. Jestem pewien, \e Aslan by to zrobił, gdyby go ktoś poprosił  zauwa\ył Pegaz. Czy\by sam o tym nie wiedział?  zapytała Pola. Nie wątpię, \e wiedział  rzekł koń, wcią\ z pełnym pyskiem. Ale tak mi się coś widzi, \eon lubi, jak go się prosi o to, czego potrzebujemy. No i co teraz zrobimy?  zapytał Digory z rozpaczą.  Tego to ja naprawdę nie wiem  odparł Pegaz. Chyba \e spróbujecie trawy.Mo\e się oka-zać, \e jest lepsza, ni\ się wam wydaje. Och, nie bądz głupi!  zdenerwowała się Pola, tupiąc nogą. Przecie\ ka\dy wie, \e ludzienie jedzą trawy, tak jak konie nie jedzą baranich kotletów. Na miłość boską, Polu, czy musisz wspominać o kotletach?  przerwał jej Digory. To tylkopogarsza sytuację.Potem Digory zaproponował, \eby Pola przeniosła się na chwilę do domu za pomocą magicznegopierścienia i zabrała stamtąd coś do jedzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl