[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadal czułem się otumaniony, toteż wcześniejszy incydent namostku wydawał się odległym wspomnieniem, częścią snu, tak samojak wyraz twarzy Flattery'ego, kiedy się budziłem.Odwróciłem się do niego plecami, naciągnąłem szlafrok i obejrzałem71się nagle.Przyłapałem go, znowu miał tę nienawiść w twarzy, chociaż natychmiast zastąpił ją promiennym uśmiechem.To spostrzeżeniechyba mnie uratowało — kiedy wyszliśmy na korytarz, byłem czujnyjak kot.— Gdzie jest Thompson?— Ma wolny wieczór — powiedział i zatrzymał się, żeby zamknąćdrzwi.— Druga sobota w tym miesiącu.Szczęściarz z niego.— Więc dzisiaj jesteś sam?— Tak, proszę pana.Wszystko to zostało wypowiedziane niedbałym, przyjaznym tonem,od którego cierpła mi skóra, ponieważ nie wierzyłem w ani jednosłowo.Ruszyłem korytarzem w stronę mostka, usiłując zetrzeć mgłęz oczu.— Nie tędy, proszę pana — powiedział Flattery.— Na dworzeleje jak z cebra.Zatrzymałem się przy drzwiach windy.Flattery sięgnął ponadmoim ramieniem i nacisnął guzik.Drzwi otwarły się natychmiast, alew środku nie było windy, tylko stalowe kable zwieszające się w ciemnąotchłań.Wszystko stało się tak szybko, że prawie się udało, ponieważcałkiem mnie to wytrąciło z równowagi.Flattery pchnął mnie w plecy,aż zatoczyłem się do przodu.Chwyciłem się stalowych kabli, okręciłemsię i kopnąłem go obiema stopami w pierś, kiedy wychylił się przezdrzwi.Nie był to nokaut, ponieważ większość energii zużyłem na powrótw bezpieczne miejsce, ale rzuciło go na przeciwległą ścianę.Zeskoczyłem na podłogę i przebiegłem parę jardów korytarzem.— Kto ci kazał to zrobić, Flattery?Wstał powoli, ocierając krew z ust i spoglądając dzikim wzrokiem.— Ty mały gnojku — warknął.— Ja ci pokażę.Nikt ci niepomoże.Doktor O'Hara właśnie wyszedł, zadzwonił tylko i pytał, jaksię czujesz.Powiedziałem mu, że będziesz spał jak zabity przez całą noc.Poruszał się szybko jak na takiego wielkiego mężczyznę.Widoczniedawniej naprawdę był bokserem.Wypuścił prawy prosty i na pewnozłamałby mi szczękę, gdyby trafił.Zrobiłem unik, a kiedy przeleciałobok, trzasnąłem go w nerki kantem dłoni.Upadł płasko na twarzz okrzykiem bólu.Poderwał się natychmiast i natarł na mnie z rozstawionymi rękami, zapominając o wszelkich regułach walki.Chwyciłem go oburącz za prawy nadgarstek, wykręciłem ostroi szarpnąłem w górę.Wykręciłem jeszcze raz, żeby złamać ramię,a potem pchnąłem go głową na ścianę.72Leżał jęcząc z bólu, z zakrwawioną twarzą.Przykląkłem przy nim.— Zadałem ci pytanie — przypomniałem.Miał sporo zwierzęcej odwagi, muszę to przyznać.Powiedział mi,co mogę zrobić, posługując się uświęconym anglosaskim zwrotem.— W porządku — mruknąłem.— Twardziel z ciebie.Złapałem go za kark, zaciągnąłem do szybu windy i umieściłemjego głowę poza krawędzią.Potem wstałem, oparłem mu nogęna plecach, żeby nie mógł się poruszyć, i położyłem palec naguziku.— Zobaczysz, jak nadjeżdża — powiedziałem.— Piękna śmierć.Nacisnąłem guzik i kable zaczęły się poruszać.To wystarczyło.Wydał okrzyk strachu i zaczął szamotać się gwałtownie pod mojąstopą.Zdjąłem palec z guzika i przykląkłem obok niego na jednokolano.Próbował cofnąć głowę, ale go przytrzymałem.— Teraz gadaj.— Spotkałem tego gościa w pubie wczoraj wieczorem.Odpicowanyjak ta lala.Muszka, gładko ogolony, te rzeczy.Powiedział, że nazywasię Dallywater.— I co dalej?— Stawiał cały czas.Jeden podwójny za drugim.Najpierw myślałem, że to jakaś podstarzała ciota na polowaniu, ale potem zacząłmówić o tobie.— I okazało się, że ma przyjaciół, którym byłoby na rękę, gdybyspotkał mnie jakiś wypadek.Kiwnął głową.— Właśnie, ale kręcił przez cztery godziny, zanim do tego doszedł.W końcu wylądowaliśmy w jego pokoju.— Ile?Zakaszlał i wypluł krew w ciemność szybu.— Tysiąc funtów.Sto z góry, reszta po załatwieniu sprawy.Wypłacił zaliczkę od ręki.Nie mogłem w to uwierzyć.— Ty cholerny idioto — powiedziałem.— Nie dostałbyś więcejani grosza.Kto za tym stoi?Nie spodziewałem się odpowiedzi.Flattery potrząsnął głową.— Wiem tylko, że nie nazywa się Dallywater, tylko Pendlebury.— Skąd wiesz?— Zajrzałem później do jego samochodu.Zostawił jedne drzwiotwarte.W schowku leżały wizytówki.Zabrałem jedną.Mam jąw prawej kieszeni u góry.I była książka wydana pod tym nazwiskiem,z jego zdjęciem na okładce.— Jaka książka?73— Coś o Wschodzie.Buddyzm i te rzeczy.„Wielka tajemnica", taki miała tytuł.Odszukałem wizytówkę.Rafe Pendlebury, Sargon House, Sidbury.Sidbury, jak pamiętałem, leżało gdzieś w okolicy wzgórz Mendip.Znowu nacisnąłem guzik, a Flattery wrzasnął ze strachu.— Powiedziałem ci prawdę, przysięgam, teraz go nie ma.Mówiłmi, że wyjeżdża dziś rano, ale będziemy w kontakcie.Chwyciłem go za nogi i odciągnąłem pod ścianę.Krew płynęła muze zmiażdżonych ust i nosa, prawe ramię zwisało pod dziwnym kątem.Zamierzałem zabrać go do jakiegoś kierownika i zażądać, żebynatychmiast skontaktowali mnie z Vaughanem i O'Harą.Kiedy odwróciłem się, żeby nacisnąć guzik i ściągnąć windę,Flattery ożył i znowu rzucił się na mnie z wystawionym zdrowymramieniem, próbując dokończyć zaczęte dzieło.Odskoczyłem, on otarłsię o mnie i głową naprzód spadł z krzykiem do szybu.Kiedy ściągnąłem windę, leżał rozpłaszczony na dachu kabiny,z głową wykręconą pod takim kątem, że musiał mieć złamany kark.Był martwy — i wyglądało na to, że ja go zabiłem.Pomyślałem, że powinienem się stąd wydostać.Ściągnąłem windęna poziom podłogi, zamknąłem drzwi i odblokowałem zwykły systemsterowania.Kabina będzie jeździć tam i z powrotem ze swoimniewidocznym ładunkiem, dopóki ktoś z obsługi nie sprawdzi szybu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl