[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musisz być posłuszna,Lucylko, pojedziesz z ciotką Anną.Będzie wam tam dobrze, zobaczysz.- Masz rację - zadecydowała moja stara przyjaciółka.- Wilfred wie, co robi, a Lucylcerzeczywiście grozi niebezpieczeństwo.- Wy będziecie szczęśliwe na wsi, razem, a ja.- nie zdołałem ukryć \alu.- Nie wiem, jak bezwas wytrwam - wybuchnąłem.- Masz Wilfreda - powiedziała szwaczka surowo.- A o nas przecie\ nie zapomnisz.My te\.Podziwiałem, jak mądrze Wilfred obmyślił ucieczkę Lucylki.Bo to była ucieczka.Psy gończeraz spuszczone ze smyczy nie zaniechają tropu, krą\ą węsząc bez wytchnienia, a ja w ciąguostatniego tygodnia widywałem dozorczynię w o\ywionej rozmowie z podejrzanym osobnikiem,który przeprowadzał mnie wzrokiem a\ do drzwi szwaczki.Lucylka więc oznajmiła klientkom przerwę w pracy i pozostała w łó\ku a\ do chwili wyjazdu.Wówczas dopiero powiadomiła dozorczynię o zaleceniu lekarza.Wysyłał ją na wieś dla ratowaniazdrowia.Za mieszkanie zapłaciła z góry.Ta sama kareta, która przywiozła ciotkę Annę, z tym samym tajemniczym stangretem, stanęłaprzed domem na ulicy Charlot.- Czy nie lepiej byłoby, \ebyś im towarzyszył? - Spojrzałem niespokojnie na Wilfreda, gdyczarne pudło ginęło za zakrętem.- Nie.- Ton był kategoryczny.- Woznica wie, co nale\y mówić stra\om przy bramie, zresztąpoka\e im odpowiedni papier, a one mają dokumenty w porządku.Zwiadectwo doktora Desault jesttak przekonywające, \e nie wzbudzi \adnych podejrzeń, lekarz to bowiem dostatecznie sławny idobrze widziany przez władze.- Jak to załatwiłeś? - Byłem pełen podziwu.- Załatwiłem - rzucił krótko.- I pojechały do Normandii? - dopytywałem się.- W twoje strony?- W moje strony - przytaknął.- Będą bezpieczne, a szwaczka nareszcie odpocznie.- I myślisz, \e nic jej nie grozi?- Nic.Zamieszkają w głębi lasu, właściwie wielkiego boru.Ludzie tam nie bywają.Zapomnąnawet o Rewolucji.- Spojrzał na mnie z uśmiechem.- Czy jest we Francji miejsce, gdzie mo\na zapomnieć o Rewolucji? - spytałem zpowątpiewaniem.- Jest.Właśnie tam, dokąd pojechały.Tamtejsi ludzie nie ciekawi nowinek.Zadowoleni są ztego, co mają.- Widać znasz ich dobrze - zauwa\yłem.- Znam.Chciałem się dowiedzieć czegoś więcej o stronach, dokąd wyruszyły, znać nazwęmiejscowości, najbli\szego miasta, ale Wilfred nie kwapił się z udzieleniem mi tych informacji,wobec czego nie śmiałem pytać.Miałem przecie\ do niego bezgraniczne zaufanie i wiedziałem, \ezorganizował wszystko najlepiej.Czekały mnie więc teraz samotne wieczory, przyjaciel mój bowiem przepadał na całe dnie iczęść nocy.Po tygodniu oświadczył, \e szwaczka i ciotka Anna szczęśliwie dotarły na miejsce, \e imdobrze, są zadowolone i przesyłają nam pozdrowienia.Nudę tych dni wstrząsnęły jednak wydarzenia, które znowu zwróciły moją myśl ku sprawomRewolucji.Walka, jaką klub Jakobinów wydał \yrondystom, zdawała się zbli\ać do tragicznego końca.Byłem niespokojny o obywatela Brissot, którego artykuły i przemówienia trafiały mi najbardziej doprzekonania.Ale jak wszędzie, tak i tu Rewolucja, aby wreszcie zwycię\yć, musiała zniszczyćprzeciwników.Taka bowiem była Rewolucja.Okrutna.Wymagała od ludzi nieludzkiego nieraz postępowania,kazała zapomnieć o miłosierdziu, precz odrzucić litość.W oczach Rewolucji współczucie byłokarygodną słabością, łagodność - tchórzostwem nie licującym z charakterem prawdziwego patrioty.Starałem się zrozumieć to, co się dzieje, czego byłem naocznym świadkiem.I tak jak to mówiłniedawno Wilfred, usiłowałem być sędzią bezstronnym i obiektywnym.Rozumiałem ju\ pewne rzeczy, które dawniej wydawały mi się wyłącznie czarne lub białe,czarne - a więc wrogie Rewolucji, białe - zgodne z duchem nowych czasów.Nie istniały dla mniewówczas półtony czy światłocienie.Teraz jaśniej zdawałem sobie sprawę z toczącej się walki.Interesowała mnie szczególnie broń, jaką Rewolucja podnosiła przeciw wrogom.Z jednej bowiem strony było tam jakieś gwałtowne, \ywiołowe i spontaniczne rozpętanienajbardziej krwawych instynktów, które drzemią w ka\dym chyba narodzie.Ludziom o tychinstynktach dano swobodę działania, wypuszczono ich jak zamknięte dotąd w zagrodzie stado,mówiąc "bij, morduj zdrajców i rojalistów".Có\ więc dziwnego, \e skorzystali z tej wolności, burząc wszelkie przeszkody, rwąc niczymgórski potok, gdy topnieją śniegi.Efektem tego było zdobycie Bastylii, Tuileriów, masakry wwięzieniach, bezprzykładne gwałty i bestialstwa.Z drugiej zaś strony - ten sam krwawy zryw jawił się jak gdyby ujęty w karby prawa ilegalności, ustawowo dopuszczony, kierowany przez rządzące instytucje, a mający na swychusługach najdoskonalsze narzędzie represji - gilotynę.Nie mogłem dać sobie rady z tymi myślami.Według haseł Rewolucji hrabia de Saunhac ipanna Gabriela powinni byli zginąć.Czym\e jednak zagra\ali oni nowej Francji? Czy niewystarczyłoby pozbawić hrabiego tytułu zgodnie z zasadą równości i pozwolić mu \yć spokojnie wojczyznie, we własnym domu? Belcastel le\ał tak daleko od Pary\a, od wojny na wschodniej ipółnocnej granicy, od powstania w Wandei.Tak bardzo daleko.Mo\e były to sądy niegodne prawdziwego rewolucjonisty, za jakiego się przecie\ uwa\ałem,niemniej byłem święcie przekonany o ich słuszności.Mo\e zresztą sądziłbym inaczej, gdybychodziło o kogoś innego, nie o pannę Gabrielę i jej ojca.Mo\e.Wiem tylko, \e myśl o niedolipanny de Saunhac, o trudach i niewygodach wygnania była mi nie do zniesienia.Có\ jednakmogłem na to poradzić? Jak ul\yć doli tej, którą kochałem? Byłem przecie\ nikim i nawet Wilfred,który jakimś cudem mógł wiele, tego jednego nigdy nie zdołałby dokonać.I panna Gabriela mo\enigdy nie będzie miała prawa powrotu do Belcastel.Do domu.Bo to był przecie\ jej dom.Taksamo jak i mój.Zdarzało mi się coraz częściej oddawać dziwnym i nieprawdopodobnym marzeniom.Siedząc wsparty o parapet okna wyobraziłem sobie raz, \e owszem, był sposób, by pannaGabriela zamieszkała bezpiecznie w Belcastel.Musiałaby jedynie zmienić nazwisko.Przestać byćpanną de Saunhac.A więc wyjść za mą\.Oczywiście nie za markiza, bo takie mał\eństwo wniczym nie poprawiłoby jej sytuacji.Musiałaby poślubić człowieka z ludu.I zostać panią Dupontczy Martin.Obywatelką Dupont czy Martin.A je\eli ju\ zgodziłaby się na tę ofiarę, byle tylkozamieszkać znowu w Belcastel, to dlaczego nie mogłaby na przykład zostać panią Peyrade? PaniąBertranową Peyrade.Na tę myśl oblał mnie war.Panna Gabriela i ja? Czy\ nie byłem szalony? Aleto szaleństwo, gdy raz zawładnęło moją wyobraznią, nie pozostawiło mi ju\ ani chwili spokoju."Kocha swojego markiza" - przekonywałem siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]