[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie chcęcię trzymać w tej niepewności, w tym oczekiwaniu, które wiem, że ci jest, jakmnie, przykrym, nieznośnym.Chcę nasz ślub przyśpieszyć, potem niech brat sięrzuca, jak chce.Co się stało, odstać się nie może.A zatem, uprosiłamduchownych, dostaniemy indult.Tu zaczęła mu mówić o formalnościach i papierach, wracając zaraz do obrazówtego szczęścia, jakie używać mieli.Chełmowski na wzmiankę o papierachzmięszał się, z nich bowiem o kondycji ojca, o nim samym zbyt się wieledowiedzieć było można.Ale co tu począć było?Chcąc się zawczasu zabezpieczyć, począł opowiadać jakąś historię zmyśloną,dla której ojciec jego zmuszanym był swą godność i urodzenie ukrywać.Wojewodzina zaledwie słuchała, jej to było prawie zupełnie obojętnym.Szło wistocie o człowieka, nie o pochodzenie; zapatrywała się w młode lice i szukała wnim tego, co chyba podbudzona wyobraznia nadać mogła.Chełmowski chyba woczach zakochanej matrony mógł mieć wdzięk jakiś.Gdyby nie obawa nagłego przyjazdu brata i narażenia narzeczonego, byłabystara pani przedłużyła to czułe spotkanie; ale kamerdyner stał pode drzwiami,lada chwilę ktoś mógł nadjechać, wcisnęła więc tylko w rękę Tomka znowuworeczek z pieniędzmi, kazała mu mieć cierpliwość, zapewniła go, że jest ibędzie wiekuiście jego i więcej niczyją, dała mu obie ręce do pocałowania, arozmyśliwszy się nawet czoło i z uśmiechem a zwinnością dziecięcą niemaluciekła.Chełmowski wybierał się też wychodzić.Wszystko więc składało się cudowniejak we śnie, jak w bajce, tylko te nieszczęsne papiery! Niepodobna było, ażeby wojewodzina nie rzuciła na nie okiem.Zachmurzony wysunął się z oficyny, atuż wysłany za nim kamerdyner miał polecenie natychmiast papiery przynieść,nie było więc czasu nawet namyślać się nad ich wyborem.Trochę tozaniepokoiło Tomka.Nie było sposobu uniknięcia ostateczności, trzeba było złożyć dowody.Musiałchoćby ważyć coś dla tak wielkiego losu, jakim było ożenienie z wojewodziną.W głębokich dumaniach przeszedł ulice dzielące go od mieszkania i dostawszyświatła na dole, pobiegł po papiery na górę.Metryka szczęściem była pisana połacinie, świadectw ojcowskich oprócz sepultury nie potrzebował składać.W tejnieszczęsnej sepulturze stało, zamiast "urodzony" wątpliwe "sławetny".Pomyślał, że może nikt na to zważać nie zechce, iż "urodzonym" właściwie niebył.Zapieczętował więc z westchnieniem te smutne świadectwa i miał zbiec nadół, aby je wręczyć kamerdynerowi, gdy stary sługa, z ponurą twarzą ukazał sięwe drzwiach.Szedł z taką powagą i śmiałością ku Chełmowskiemu, iż Tomko,który kopertę w ręku dla oddania mu trzymał, mimowolnie się zmięszał.Starypopatrzał mu długo w oczy i zdawał się w nim rozpatrywać, jakby chciał lepiejpoznać i z czymś się odezwać do niego.- Niech waćpan to odda pani Wojewodzinie - rzekł cale niezgrabnie, trochę sięnadymając Chełmowski.- Dobrze, tak, ja to oddam - odparł kamerdyner - ale pan pozwolisz, żebym znim szczerze i otwarcie pomówił.Nic nie odpowiedział Chełmowski.- Ja wiem dobrze, o co to chodzi - mówił z wolna kamerdyner - jestem w tymdomu od lat trzydziestu przeszło, znam i moją panią, i jej familię bardzo dobrze.Miarkuję, że waćpanu, jako ubogiemu, chce się z bogatą jejmością ożenić, ależyczę się panu dobrze namyślić.Niech pan nie sądzi, aby odszedłszy od ołtarza,wszystko było skończone.Pan starosta, brat naszej pani, poprzysiągł, że temu,co by śmiał się z jego siostrą ożenić (po prostu powiedziawszy), łeb roztrzaska.Pani wojewodzinie się zdaje, że jak odejdzie od ołtarza, brat jej nic nie pocznie iwszystko przyjmie za dobre, ale to tak nie będzie.Znam ja starostę.Waćpan sięprzygotuj na ciężkie przejście.Ja - dodał stary - anim panu swat, ani brat, nieznam was i co mi tam do tego, że waćpan wleziesz w krzak cierniowy, wktórym mu będzie niezdrowo, ale kocham moją starą panią i jej mi żal.Jej isobie nieszczęście pan gotujesz, nasza pani mogłaby być śmiało jego matką.Chełmowski słuchał i spytał:- Więc cóż?Kamerdyner ramionami ruszył.- Uważaj pan, co lepiej, ale ja bym mu nie radził tak płocho sobie poczynać.Starej kobiecie, która nadto ufa ludziom, może być przebaczoną omyłka, alewaćpan byś się powinien zastanowić nad tym, co czynisz.- Więc cóż? - zapytał Chełmowski.- Ja mam przywiązanie do wojewodzinej.Stary się rozśmiał smutnie. - I, dałbyś pan pokój, myślisz nie o niej, ale o tym co ona ma.Otóż i na tym sięomylisz.Dożywocie ma znaczne, a zresztą niczym rozporządzić nie będziemogła, bo na niej wcześnie wymożono zapisy.Uchowaj Boże śmierci na nią,wypędzą was z domu bez grosza przy duszy.A widząc, że Chełmowski zmięszany się nie odzywa, kamerdyner krok bliżejprzystąpił i dodał ciszej:- Powiedz pan, żeś papiery zgubił, rzeczy się przeciągną.Pani dobra, dawaćpanu pieniędzy, ażebyś miał z czym i o czym rozpocząć życie, a nasuwolnisz od wielkiej męki i kłopotu.Tomko był nieco przestraszony, ale mu na myśl przyszło, że sługa przekupionyprzez brata, działa po jego myśli, nie chciał spaść od razu z wysokości takichpięknych marzeń i rzekł powoli:- To nie może być, mój panie, to nie może być.Powiedziałem, że papiery mam,już się nie cofnę.Co mnie tam waćpan straszysz panem bratem, ja się go nieboję.Wiem, co robię.Oddaj waćpan papiery wojewodzinie i nie wdawaj się wnie swoje.Ostatnie wyrazy domówił z dumą i gniewem.Kamerdyner popatrzał nań zpolitowaniem i chciał się już oddalić, ale zawrócił jeszcze.- Wiesz pan co - rzekł - gdybym był tym, za kogo mnie bierzesz, jak widzę,mógłbym, nie mówiąc waćpanu słowa, jutro czy dziś dać znać staroście o was,obeszłoby się bez perswazji, wypędziłby pana gdzie pieprz rośnie.Ale nie chcębyć zdrajcą ani denuncjantem.Nie słuchasz mojej rady.Pamiętajże, iżnieszczęście sobie gotujesz, ba, gdyby tylko sobie!Odwrócił się i wyszedł.Zburzony cały, Chełmowski padł na krzesło.Scena tapodziałała nań silnie; zląkł się, zawahał, ale cofnąć się nie chciał.- To są strachy na lachy - rzekł w końcu - to są intrygi! Niech będzie, co chce,nie mogę się cofnąć.Cóż mi ten człowiek uczynić może?Uspokoiwszy się nieco, chciał się czymś zająć, ale ręce mu drżały, serce biło,grozby wracały na myśl.Chodził niespokojny po stancyjce, nie wiedząc, copocząć.Będąca w spisku Karusia otwarła drzwi w tej chwili i weszła, jak gdybyo niczym nie wiedząc.Była jak zwykle wystrojona, różę miała w czarnychwłosach na głowie, figlarny uśmieszek na ustach.- Co to pan dziś tak smutno wygląda, jeżeli spytać wolno? - zagadnęła.Chełmowski się nierychło zebrał na odpowiedz, a Karusia, ścierając komodę,poczęła dalej:- Pan powinien być wesół; ja wszystko wiem.Takie szczęście go spotyka, mójBoże, osoba tak piękna, miła, majętna, tożeś pan się w czepku rodził!Chełmowski milczał ciągle.- A co to za dobra pani! - paplała ciągle Karusia, to stając przed nim i wdzięczącmu się, to niby porządkując w pokoju.Wielkie szczęście! Wielkie szczęście!- Właśnie ludzie zli chcieliby mi stanąć na drodze - przerwał Tomko.- A! Gdzie by zaś! Pan pewnie myśli o bracie wojewodzinej? To prawda, żeburda i gwałtownik wielki, ale po ślubie, co on panu może zrobić? - I pewnie - bąknął Chełmowski.- Ja go znam, bom na to niemal patrzała, jak kilku od wojewodzinej poodpędzał,bo to tam strasznie dumne ze swojego rodu i lada szlachcica by nie radzidopuścić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl