[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie powinnam, ponieważ pierwsze, co mówi, to  Cześć, słyszałem o nocniku".Myślę ospornych kościach T-Reksa.Wiem, że nocnik nie może być żadną kością niezgody między mnąa Clyde'em; że Clyde nie ma podstaw do wysuwania jakichkolwiek roszczeń do niego, w prze-ciwieństwie do szkandeli, naszej kołdry oraz kilku przyrządów kuchennych.Jednak kurczowozaciskam palce na słuchawce.Napływająca adrenalina krzyczy: walcz.Ale krzyczy też: ucie-kaj.Co jest ze mną nie tak?- Wyglądałaś naprawdę świetnie.Podobało mi się to, co zrobili ci z włosami.Sprawiałaśwrażenie niezle zaskoczonej.- Bo byłam.- Cieszę się z twojego sukcesu.Serio.Bo wiesz, śmierć twojej mamy i w ogóle.Na doda-tek rozwiązanie naszego interesu.A potem, jakby jeszcze było mało, moje odejście.- urywa.Dolatuje mnie przeciągły zgrzyt przekładni nagły pisk klaksonu.- Pub jest po twojej lewej -słyszę, jak wrzeszczy.- Czego chcesz, Clyde? Jestem zajęta.Bardzo - cedzę z naciskiem.- Tak jak mówiłem, cieszę się z twojego szczęścia.Zasługujesz na swoją szansę.Jest kil-ka rzeczy, o których chciałbym ci powiedzieć.Możemy się spotkać na kawę na Inman Square?- Myślałam, że pojedziesz do Brimfield.Jak wszyscy.- Teraz był mój tydzień zajmowania się dziećmi.A dlaczego ty nie pojechałaś? Wydałaśjuż wszystko, co dostałaś za nocnik?Nie odpowiadam.Po kiego licha ma wiedzieć o moich wyniszczających rodzinnych wa-śniach? Najwyrazniej po żadnego, bo nie drąży sprawy.- Więc gdzie możemy się spotkać?- A w jakim celu?- Wyjaśnię, kiedy się zobaczymy.- Komu teraz jest żal - rozlega się pełen satysfakcjigłos Connie Francis w radiowych głośnikach.- Robiłeś, coś chciał.Teraz musisz zapłacić.-SR Słuchaj, nie denerwuj się.To nie ma nic wspólnego z antykami.Albo z pieniędzmi.Nie mamwrogich zamiarów.Do Pamplony docieram przed czasem.Ponieważ jest dość ciepło, stoliki wystawiono doulicznego ogródka.Zamawiam gazpacho i kawowy deser lodowy z bitą śmietaną od jednego ztych młodych, szczupłych, białokoszulych i czarnospodnich kelnerów, którzy sprawiają wraże-nie, jakby ani na jotę się nie zmienili od czasu, kiedy jako dziecko przychodziłam tu z rodzica-mi na tartę i lody z syropem migdałowym.To jest właśnie problem mieszkania w mieście uni-wersyteckim.Co cztery lata wybucha fontanna nowego narybku młodzieży, podczas gdy ty nic,tylko się niemodnie starzejesz.Mężczyzna przy sąsiednim stoliku czyta  Harwardzki Przegląd Prawniczy".Dwie kobie-ty siedzące pod drzewem prowadzą ożywioną rozmowę w jakimś słowiańsko brzmiącym ję-zyku, może czeskim, może rosyjskim.Typowa scenka rodzajowa rodem z Cambridge.Która zostaje brutalnie zniszczona, kiedy podjeżdża Clyde swoją wypasioną, zupełnie nierodem z Cambridge beemką - bez śladu karty parkingowej psującej wygląd jej atypowo bezna-klejkowej, atypowo lśniącej tylnej szyby.Parkuje dokładnie tuż przed restauracją, wjeżdżająckołami na chodnik, na zakazie parkowania, w miejscu dla dostawców.Nie jest ubrany w swojezwyczajowe obszarpane dżinsy rodem z Cambridge i Zrodkowego Zachodu, nie ma na sobietakoż dżinsowej, takoż obszarpanej koszuli.Nosi odprasowane bojówki i niebieską marynarkęz kotwicami połyskującymi na metalowych guzikach.Ale przynajmniej nie paraduje w ró-żowych gatkach drukowanych w wypuszczające fontanny wody wielorybki.- Abby! - wykrzykuje.Radość przepełnia jego przedwcześnie opaloną twarz.Okalająceją włosy błyszczą od żelu.Pochyla się w kierunku mojego policzka.Czuję nadmiar wody kolońskiej.Odwracam głowę.Cofa się.Wznosi ręce w geście: pod-daję się.- Masz rację.Masz absolutną rację.Pod żadnym pozorem nie powinienem był wdzieraćsię w twoją osobistą przestrzeń bez wyraznego pozwolenia.- Wskazuje na krzesło stojące na-przeciwko.- Mogę? - pyta.A jaki mam wybór? Kiwam głową.- Zwietnie cię widzieć - mówi.- Minęło trochę czasu.Podchodzi kelner.Mała hiszpańska chorągiewka wystaje mu z poły marynarki.- Niech pomyślę.Wezmę cappuccino, s'il vous plait.- Wskazuje na moją czarkę.- I filiżankę takiej pomidorówki.SR Co u Boga Ojca w nim widziałam? Zachodzę w głowę.Jak jakiś tam termofor do łóżka iperspektywa ciepłego ciała w tymże łóżku - jego ciała - mogły mnie tak oślepić?- Dlaczego chciałeś się ze mną zobaczyć? - pytam.Sięga do kieszeni na piersi.Wyciągazłożoną kartkę papieru.Jego obrączka ślubna, gruby pas złota z tłoczonymi splecionymi sercami i krzyżem cel-tyckim, iskrzy się w słońcu.Nadgarstek otacza mu pleciona bransoletka z zapięciem w kształ-cie krzyża - dla odmiany - egipskiego.- Jestem w drodze - oświadcza.- Dokąd?- Nie tego rodzaju - mówi.Spoziera mi w oczy, nie mrugając niczym maniak, któremuniewidzialne głosy każą się gapić.- Moja droga wiedzie do samopoznania.Samooceny.Odkry-cia samego siebie.Medytacji.Kontemplacji.Duchowości.Odkupienia.- Zcisza głos.- Popra-wy.- Czyżby? - pytam.Jego oczy sprawiają wrażenie tak wyczerpanych przyklejaniem się domoich, że dodaję, delikatniej: - Imponująca lista.- Nie znasz nawet połowy.- Rozwija kartkę papieru.Kładzie na stole.Wygładza.Kilkakropel gazpacho rozlewa się na nią.- Spisałem tu wszystkie rzeczy, którymi cię skrzywdziłem.- Znam je, zaufaj mi.Nie musisz mi o nich mówić.- Ale muszę je odczytać.To jest część planu.- Jakiego planu?Wyciąga przez stół łyżkę w kierunku mojego kawowego deseru lodowego z bitą śmieta-ną.- Pozwolisz? - Nabiera pełną gałkę.Nad górną wargą wykwita mu topniejący wąs.- Zdaniem mojego duchowego przewodnika powinienem nawiązać kontakt z ludzmi, któ-rych zraniłem, i wynagrodzić im zło, zanim przejdę na wyższy poziom.- Beatyfikacji? Zamierzasz zostać świętym?- To nie jest śmieszne, Abby.Wiedziałem, że nie zrozumiesz.- Mityguje się.- Choćoczywiście masz święte prawo do własnego zdania.- Co za ulga.- Ostatnio, od kiedy urodziły się blizniaki, dużo myślałem.Sięgałem po książki, ucieka-łem się do medytacji.- Blizniaki musiały wywoływać w tobie chęć ucieczki.SR - Nie w sposób, o jakim myślisz.Nie musisz być taka sarkastyczna.Choć.- Choć oczywiście mam święte prawo być sarkastyczna - wcinam się.- Tak naprawdę cud narodzin Edda i Rune spowodował coś zupełnie przeciwnego,pchnął mnie na tę osobistą drogę samopoprawy.Pamiętaj, każdy jest kowalem własnego losu,każdy jest sobie panem.Osiąga oświecenie za sprawą własnego, osobistego wyboru, w swoimwłasnym osobistym czasie.Puszczam mimo uszu kazanie.- Więc chyba, jak przypuszczam, sporo ostatnio podróżujesz? - ośmielam go.- Niezupełnie.Niektórym z moich pokrzywdzonych, jeśli pozwolisz, że się tak wyrażę,przyjaciołom z liceum, rodzinie na starych śmieciach, musiałem swoje wyznanie wysłać ma-ilem.Było po prostu, niestety, za daleko.Ale gdyby nie blizniaki, z pewnością podjąłbym tentrud [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl