[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jakim prawem chce pan nas zapuszkować? - sprzeciwiła się Bogini upiwszy niecokawy z filiżanki.- Uważam pańskie słowa za formę żartu.Nie ma pan prawa.Powtarzam: niemoże mnie pan wsadzić do aresztu.Nic nie zrobiłam!- Właśnie! - weszła w słowo Szczurzycka.- Niech się pan zajmie tym francuskimdziennikarzem, a nam da spokój.- A skąd pani wie, że to Vidac ? - sprzeciwiła się Mirabela.- Może został napadnięty iwyrzucony z jadącego pociągu? Może coś mu się stało?!- Dość! - uciął sprzeczkę inspektor.- Kto ostatni go widział?- Zdaje się, że ja - wstał posłusznie konduktor.- Przyszedł do mnie do przedziału.Tobyło tuż przed północą, Dojeżdżaliśmy do Dortmundu.- I co mówił ten Vidac ?- W zasadzie nic - podrapał się po głowie konduktor.- Gadał dziwnie, jakby za dużo wypił.- I nic nie powiedział?- No, że w pociągu dzieją się dziwne rzeczy.Nie za bardzo wiedziałem, o co muchodzi, bo zaraz wyszedł.Jaka szkoda, że nie poszedłem za nim.Dosłownie po dziesięciuminutach przyszedł do mnie ten pan - konduktor wskazał na kolegę Wiktora - i pytał o niego.- To nie ja przyszedłem do pana - sprostował kolega Zubilewicz.-To pan wyszedł zeswojego przedziału, gdy z panem Tomaszem staliśmy na korytarzu i zastanawialiśmy się,gdzie podział się Vidac.Rzeczywiście dojeżdżaliśmy wtedy do Dortmundu, ale głowy niedam, bo od godziny jechaliśmy przez Zagłębie Ruhry, a te wszystkie miasta są do siebie takpodobne.- Dortmund - odezwałem się.- Tak, to było przed Dortmundem.- Dobra - przerwał nam inspektor.- A dokąd poszedł ten dziennikarz? Może ktoświdział go około północy w innym miejscu pociągu.Niestety, nikt nie widział Vidaca.Konduktor poinformował nas, że sprawdził każdyzakamarek naszego wagonu, zajrzał nawet - za pozwoleniem pasażerów - do każdegoprzedziału.W innych wagonach także nie było dziennikarza, co zostało skrupulatniesprawdzone przez konduktora obsługującego wagony pasażerskie.W obecnej chwili drzwiwagonu restauracyjnego łączące się z resztą składu zostały zamknięte, aby uniemożliwićewentualną ucieczkę osoby zamieszanej w kradzież.Moim zdaniem, było to niepotrzebne,gdyż złodziej mógł wyskoczył z pociągu dawno temu albo pozbyć się pakunku z cennymnotatnikiem wyrzuciwszy go przez okno.Mógł to uczynić w jakimś wcześniej ustalonym zewspólnikami miejscu.Inspektor nie wykluczył jednak i takiej możliwości, że w wagonierestauracyjnym przebywał cały czas jego wspólnik.Należało zatem przeprowadzić rewizjęosobistą, na co każdy z nas - oprócz nieznośnej Bogini - zgodził się bez słowa.Tylko jawiedziałem, że notatnik spoczywa w rękach Saint-Germaina.Potem rozmawiano o przyczynie całego zamieszania.Nerwowo zerkałem nakoleżankę Szczurzycką, która, ilekroć na nią spojrzałem, odwzajemniała mi uśmiech pełenniezdrowej satysfakcji.Bawiła się ze mną jak kot z myszą.I nie wiedziałem doprawdy,dlaczego zwlekała z wyjawieniem prawdy o mnie?- Jak już mówiłem - opowiadał kolega Wiktor - otrzymałem telefon z Warszawy odwspółpracownika pana Tomasza.To był bardzo dziwny telefon.Tak gdzieś pod wieczór, jakbyliśmy w Kolonii.- Czego chciał ten człowiek? - zainteresował się inspektor.- Twierdził, że dostał wiadomość o dziwnych rzeczach dziejących się w naszym pociągu.Sugerował, że ktoś może polować na notatnik Norwida.Prosił o absolutną dyskrecjęi skonsultowanie się w tej sprawie z panem Tomaszem.- I poszedł pan do niego? - pytał spokojnie Lohnmanz.- No nie.to znaczy z początku chciałem odwiedzić przedział pana Tomasza, aleVidac, który był świadkiem rozmowy telefonicznej, wybił mi to z głowy.- Tak było - potwierdziła ochoczo Mirabela.- Skąd ta dziwna propozycja dziennikarza?- Nie wiem - odparł Zubilewicz.- Mówił, że najpierw należy sprawdzić, co jest granebez uprzedniego konsultowania się z kimkolwiek.Przekonał mnie, że nie warto wszczynaćalarmu, jeśli nie poznamy całej prawdy, bo to może nam zaszkodzić.- Podsłuchiwaliście mnie - wtrąciłem z żalem.Wyjaśniło się owo dziwne zachowanie moich współpasażerów na korytarzu, te ichkonspiracyjne szepty i czujność.Oni mnie obserwowali.- To prawda - kiwnął głową Zubilewicz bez cienia zażenowania.- Najpierw polazłemja, potem Vidac.- Dlaczego nie poszli państwo od razu do konduktora? - dziwił się inspektor.- Nie wiem, nie wiem, tak chciał Vidac.Twierdził, że ma wielkie doświadczenie wpodobnych sprawach.- W jakich sprawach?- Dokładnie nie wiem - wzruszył ramionami młody urzędnik.- Pewnie chodziło ojakieś afery, intrygi, kradzieże.- Proste - zaśmiała się Bogini.- Polował na dobry temat na artykuł.- Zamiast zgłosić o wszystkim konduktorowi - wstał zdenerwowany Kwiatkowski -albo przynajmniej przyjść z tym do mnie, zabawialiście się w detektywów, jak małe dzieci.Ijaki przyniosło to skutek? A taki, że notatnik Norwida zniknął ze stalowego sejfu! Wiecie, coz tego będzie? Afera! Zwolnią mnie ze stanowiska, stracę posadę.- Przecież to nie pan ukradł notatnik - odezwał się Zubilewicz.- Na złodziei nie ma rady - dodała Mirabela.- Sprawa jest poważna - kontynuował kierownik, nie zważając na ich gadanie - i niezamierzam przez jakiegoś dowcipnisia, a tym bardziej złodzieja, wylądować w niemieckimareszcie.Nie będziemy zatem nikogo bronić, choćby był ostatnim podejrzanym i posiadał niewiem jaką reputację.To mówiąc, Kwiatkowski spojrzał groznie na mnie.- Pan Tomasz - wskazał na mnie ręką - ostatnio dziwnie się zachowywał. - %7łe niby ja.? - zawstydziłem się.Wszyscy zerknęli na mnie nie tyle z uwagą, co z jawną niechęcią.Czułem siępotwornie ze świadomością, że ja, urzędnik Departamentu Ochrony Zabytków, który tyle latpoświęcił na łapanie złodziei, przewrotnie sam zostałem oskarżony o kradzież.- Widziałem pana wychodzącego z toalety bladego jak alpejski śnieg.Nie docierały dopana słowa, które do pana mówiłem.- Co pan sugeruje? - paplałem.- I dlaczego nie mam prawa być blady?- Wyszedł pan z toalety nie odezwawszy się do mnie słowem.Był pan zdenerwowany,nieobecny.Może coś pan odkrył? Od pewnego czasu zachowuje się pan dziwnie.- Teczka, którą ukradziono mi w Paryżu na bulwarze Saint-Germain mogła byćpreludium do dokonania kradzieży - powiedziałem cicho do wszystkich.- Martwiłem się tąsprawą.I chyba miałem rację.Tyle że to nie ja ukradłem notatnik.Kiedy miałbym wejść doprzedziału kierownika Kwiatkowskiego? I jak poradziłbym sobie z szyfrem?- W porządku - westchnął niewzruszony niczym Lohnmanz.- Obejrzyjmy zatemneseser.- Szkoda, że nie zabezpieczono odcisków palców - rzekła kąśliwie Bogini.- Tak, to poważny błąd - westchnął Lohnmanz i zaczął zakładać rękawiczki wyjęte zkieszeni marynarki.- Ale co zrobić? Na wszelki wypadek założę rękawiczki i obejrzę dlaświętego spokoju ten neseser.- Pani się zna na kryminalistyce? - Szczurzycka zapytała w tonie szyderstwa Boginię.- Oglądam filmy - odpowiedziała chłodno piękna kobieta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl