[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To niegodziwe, pomyślał ze strachem.Ale nie bardziej niegodziwe niż samBalwierz pojący tym specjałem tylu ludzi przez tak wiele lat.Zafascynowany przyglądał się,jak Balwierz ujmuje flaszkę, odchyla głowę do tyłu, otwiera usta i przystawia szyjkę do ust.Mógł się jeszcze wycofać.Niemal słyszał własny głos powstrzymujący Balwierza.Mógłpowiedzieć, że flaszka ma utrąconą szyjkę, i z łatwością zastąpiłby ją normalną, z czystymmeteglinem.Ale zmilczał.Szyjka dotknęła ust Balwierza.Pij, mściwie ponaglił go Rob.Poruszyła się krtań wmięsistej szyi  Balwierz pił.Potem odrzucił opróżnioną flaszkę i zasnął.Dlaczego nie czuł zadowolenia? Rozmyślał o tym przez całą długą bezsenną noc.Na trzezwo Balwierz miał w sobie dwie natury: człowieka uprzejmego i dobrodusznegooraz niemal nikczemnika, jak wtedy, gdy bez wahania częstował kogoś specjalną nalewką.Kiedy pił, także wychodził z niego nikczemnik.W nagłym olśnieniu, niczym w blaskubłyskawicy przecinającej ciemne niebo, Rob ujrzał, że przeistacza się w tego gorszegoBalwierza.Zadrżał i w poczuciu strasznego opuszczenia przysunął się bliżej ogniska. Nazajutrz wstał o pierwszym świcie, odszukał wyrzuconą flaszkę zaznaczonązadrapaniem i ukrył ją w lesie.Potem rozpalił ognisko i zanim Balwierz ocknął się ze snu,czekało nań obfite śniadanie. Nie byłem sobą  powiedział Rob, gdy Balwierz już zjadł.Zawahał się i wydusił zsiebie więcej: Wybaczcie mi, proszę, i odpuśćcie.Balwierz skinął tylko głową, gdyż ze zdumienia odebrało mu mowę.Zaprzęgli Kobyłę i przez pół ranka jechali w milczeniu, Rob jedynie chwilami czuł nasobie zamyślone spojrzenie Balwierza, który w końcu przemówił. Długo o tym myślałem  powiedział. W przyszłym roku musisz wyruszyć jakobalwierz beze mnie.W poczuciu winy, gdyż właśnie poprzedniego dnia sam doszedł do tego wniosku, Robzaprotestował. To ten przeklęty trunek.Z obu nas robi okrutników.Musimy wyrzec się picia, abędzie między nami tak jak dotąd.Balwierz wydał się poruszony, lecz pokręcił głową. Po części trunek, a po części to, że ty jesteś jak młody jelonek, co musi wypróbowaćswoje rogi, a ze mnie stary koń.Ba, stary, ociężały i dychawiczny  dodał sucho. Muszęwytężać wszystkie siły, żeby bodaj wylezć na scenę, i z każdym dniem trudniej mi dociągnąćdo końca występu.Najchętniej zostałbym na zawsze w Exmouth, cieszył się miłym latem iuprawiał kapustę w ogrodzie, nie mówiąc o radościach kuchni.Pod twoją nieobecnośćmógłbym przyrządzać zapasy driakwi.Będę też ponosił, jak dotąd, koszty utrzymania wozu ikonia.Zatrzymasz zysk od każdego przyjętego chorego i od co piątej flaszki lekusprzedanego w pierwszym roku i co czwartej w każdym następnym. Od co piątej flaszki w pierwszym roku  sprostował odruchowo Rob  a potem odco drugiej. To za wiele jak na dziewiętnastolatka  orzekł surowo Balwierz, oczy mu jednakzabłysły.Przemyślmy to obaj  dodał  jesteśmy rozsądnymi ludzmi.W końcu stanęło na zysku z co czwartej flaszki w pierwszym roku i co trzeciej wnastępnych latach.Umowa obejmowała pięć lat, po ich upływie mieli ocenić jej wady i zalety.Balwierz tryumfował, a Rob nie dowierzał własnemu sukcesowi, gdyż jak na człowiekatak młodego byłyby to zarobki niemałe.Posuwali się na południe przez Northumbrię w jaknajlepszym nastroju, odnowiwszy przyjazń i koleżeństwo.W Leeds spędzili po pracy kilkagodzin na zakupach.Balwierz nie szczędził wydatków, twierdząc, że musi ugotować obiadgodny nowej umowy.Z Leeds wyjechali traktem biegnącym samym brzegiem rzeki Aire, w cieniu ciągnącychsię milami prastarych drzew, które strzelały w górę nad gęstwiną zielonych krzewin iniższych zarośli, nad porosłymi wrzosem polankami.Wcześnie stanęli obozem wśród kępolch i wierzb, gdzie rzeka rozlewała się szerzej, i Rob dobrych kilka godzin pomagałBalwierzowi przyrządzić wielki pasztet z siekanego mięsa jeleniej giczy, wołowej polędwicy,tłustego kapłona i parki gołębic, sześciu gotowanych jaj i pół funta tłuszczu, które zawinęli wgrube i puszyste ciasto lśniące od oliwy.Posilali się długo i Balwierz nie spoczął, póki się nie dobrał do meteglinu, gdy pasztetwzmógł jego pragnienie.Pamiętając o swym niedawnym przyrzeczeniu, Rob pił tylko wodę ipatrzył, jak twarz Balwierza czerwienieje, a oczy stają się zawzięte.Wkrótce kazał Robowiprzynieść z wozu dwie skrzynki flaszek z driakwią i ustawić je w pobliżu, by mógł się dowoli częstować.Rob spełnił polecenie, niespokojnie się przyglądając, jak Bal wierz pije.Wkrótce usłyszał wyrzekania na warunki umowy, nim jednak doszło do kłótni, Balwierzazmorzył pijacki sen. Rankiem, gdy dzień wstał jasny, słoneczny i pełen śpiewu ptaków, Balwierz usiadł nalegowisku blady i kłótliwy.Zdawało się, że nie pamięta swoich zaczepek z zeszłegowieczora.- Chodzmy na pstrągi - powiedział.- Chętnie bym na śniadanie zjadł kruchą rybkę, a Airewygląda obiecująco.- Ale gdy wstał, jął narzekać na zimnicę w lewym ramieniu.- Załadujęwóz - oznajmił - praca potrafi rozruszać bolące stawy.Odniósł do wozu jedną ze skrzynek z meteglinem, wrócił i dzwignął drugą.Był wpołowie drogi do wozu, kiedy z łomotem i brzękiem ją upuścił.Na twarz wypełzł mu wyrazzaskoczenia.Przyłożył rękę do piersi i skrzywił się.Rob spostrzegł, że się zgiął od bólu.- Robercie.-powiedział uprzejmie.Rob po raz pierwszy usłyszał pełne swoje imię z ustBalwierza, który postąpił krok w jego kierunku, rozkładając ramiona.Zanim jednak Rob do niego dopadł, Balwierz przestał oddychać.Potknął się i jakolbrzymie drzewo.nie, jak lawina, jak konająca góra z hukiem runął na ziemię. Requiescat Nie znałem go - oświadczył kwaśno ksiądz. Był moim przyjacielem. Ciebie też pierwszy raz widzę. No to już mnie znacie - zauważył Rob.Kiedy Balwierz umarł, Rob wyładował rzeczy z wozu i schował je w kępie wierzb, byzrobić miejsce na jego ciało.Sześć godzin jechał, zanim dotarł do maleńkiej wsi Aire's Crossze starym kościołem.A teraz ten duchowny o złych oczach podejrzliwie i niechętnie gowypytuje, jak gdyby Balwierz udawał śmierć i robił to wyłącznie po to, żeby jego narazić nafatygę.Ksiądz prychnął z jawną dezaprobatą, kiedy w wyniku tego śledztwa dowiedział się, kimBalwierz był za życia. Medyk, chirurg czy balwierz, wszyscy oni kpią z oczywi stej prawdy, że tylko TrójcaZwięta i Zwięci Pańscy mają prawdziwą moc uzdrawiania.Rob był wzburzony, nie usposobiony do wysłuchiwania czegoś takiego.Dość, warknął wduchu.Poczuł ciężar broni u pasa, ale Balwierz przecież doradzał mu cierpliwość.Uprzejmie,spokojnym tonem przemówił do księdza i złożył ofiarę na kościół [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl