[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.U boku innych jednostek ArmiiPotomacu 131 pułk z Indiany pociągnął tropem konfederatów wzdłuż Rappahannock do ujścia jej głównego dopływu, rzeki Rapidan, podążając dzień za dniem brzegiem wody,w której odbijała się szarzyzna nieba.Lee prowadził mniejsze siły, zle w dodatkuzaopatrzone, trzymał się więc od federalnych z daleka.Ożywienie na terenach Wirginiinastąpiło dopiero wtedy, gdy wojna na zachodnim froncie427przybrała niepomyślny dlaUnii obrót.Konfederaci generała Braxtona Bragga zadali jej wojskom pod generałemWilliamem S.Rosecransem ciężką klęskę nad potokiem Chicamauga w pobliżuChattanoogi, gdzie poległo, odniosło rany bądz dostało się do niewoli ponad szesnaścietysięcy żołnierzy Unii.Lincoln zwołał nadzwyczajne posiedzenie swojego gabinetu, naktórym postanowiono odłączyć od Armii Potomacu w Wirginii dwa korpusy Hookera iprzetransportować je koleją do Alabamy, żeby wzmocniły Rosecransa.Ledwie armiiMeade'a ubyły dwa korpusy, Lee przestał uciekać.Podzielił swoje wojska na dwie części;jedną zwrócił na zachód, a drugą, zamyślając oskrzydlić Meade'a, na północ, w stronęManassas i Waszyngtonu.Zaczęły się potyczki.Meade starał się trzymać między Lee a Waszyngtonem, toteż wojska Unii cofały się pokażdej takiej utarczce o kilka mil, aż pod naporem Południowców, staczając tylkosporadyczne walki, ustąpiły na mil czterdzieści.Rob J.zaobserwował, że każdy znoszowych inaczej podchodzi do swego zadania.Wilcox szukał rannych z zaciekłymuporem, Ordway dla odmiany demonstrował niedbałą brawurę, myszkując po polu bitwyna swoich nierównych nogach jak wielki ruchliwy krab, a potem niósł ofiarę ostrożnie,wysoko i równo trzymając swój drążek noszy, napięciem muskularnych ramionkompensując utykanie.Robowi przyszło czekać kilka tygodni na pierwszy występ w rolinoszowego, miał więc sporo czasu na snucie rozmyślań.Jego kłopot polegał na tym, żeodznaczał się wyobraznią równie bujną  jeśli nie bujniejszą  jak Robinson.Potrafiłsobie wyobrazić sto różnych ran odniesionych na skutek stu różnych przyczyn.Wnamiocie kreślił przy lampie całe cykle rysunków w swym dzienniku.Na jednym z nichprzedstawił wyruszającą do akcji drużynę Wilcoxa: trzech przygiętych do ziemimężczyzn biegnie pod zacinający w twarze grad ołowiu; czwarty z biegnących trzymaprzed sobą nosze, wątłą tarczę.Na innym obrazku przedstawił powrót z akcji drużynyOrdwaya: trzej noszowi mają twarze napięte, wystraszone, tylko wąskie wargidrużynowego, trzymającego prawy tylny drążek noszy, rozchyla grymas ni to uśmiechu,ni to wściekłego warczenia.Co ten nic na ogół nie znaczący człowiek ze sobą pocznie,zastanawiał się Rob J., kiedy wojna się skończy i nie będzie mógł dłużej wynosić podogniem rannych z pola bitwy?Własnej drużyny w akcji nie rysował.Jeszcze do niej nie wychodzili.Ich chrzest bojowyprzypadł na 7 listopada.Pułk wysłano za Rappahannock w pobliże miejsca zwanegoBrodem Kelly'ego.Przeprawili się przez rzekę wczesnym przedpołudniem i dostali zarazpod ciężki ogień nieprzyjaciela, nic więc dziwnego, że już po dziesięciu minutachobsługa ambulansu otrzymała wiadomość, że któryś z chłopców oberwał.Doktor Cole ijego trzej noszowi wbiegli w nadrzeczny łan żyta, gdzie za porośniętym bluszczemkamiennym murkiem kuliło się kilku żołnierzy, strzelając w stronę lasu.Przez całą drogędo tego murku Rob J.oczekiwał użądlenia kuli.Wydawało mu się, że powietrze jest zbytgęste, by można je wciągać w płuca.Miał wrażenie, iż przedzierać się przez nie musisiłą i że porusza się jak mucha w smole.Ranny żołnierz dostał postrzał w ramię.Kula utkwiła w ciele; należało ją wysondować,ale nie pod ogniem.Rob J.wydobył z mee-shome opatrunek i obandażował ranę,upewniając się, że krwawienie zostało zatrzymane.Następnie położyli rannego nanoszach i wyciągniętym krokiem ruszyli w drogę powrotną.Idący ztyłu Rob J.czułwyraznie, jak wyborny cel stanowią jego szerokie plecy.Słyszał każdy wystrzał i szelest kul w wysokich trawach, z głuchymi pacnięciami uderzających dokoła nich wziemię.Amasa Decker zaskowyczał nagle po drugiej stronie noszy. Dostałeś?  rzucił bez tchu Rob J. Nie.'Dudniąc piętami niemal biegli ze swoim ciężarem, aby po chwili długiej jak wiecznośćdopaść wreszcie płytkiego parowu, w którym major Coppersmith urządził swój punktopatrunkowy.Przekazawszy rannego chirurgowi, czterej noszowi padli na miękką trawęjak złowione dopiero co pstrągi. Te ołowiane kulki bzyczą jak pszczoły  stwierdził Lucius Wagner. Myślałem, że już po nas  wyznał Amasa Decker. A pan, doktorze? Miałem stracha, na szczęście mam też coś, co mnie chroni. Pokazał towarzyszommee-shome i powiedział im, że wedle obietnicy Sauków pasek z plecionki z włókien izzema go osłaniać przed kulami.Decker i Wagner słuchali jego słów z powagą, Wagner zleciutkim uśmieszkiem.Po południu wymiana strzałów niemal zupełnie ucichła.Obiepartie trzymały się w szachu mniej więcej do zmroku, kiedy to przeprawiły się przezrzekę i wysforowały przed pozycję 131 pułku dwie brygady wojsk Unii, uderzając nawroga w ataku na bagnety  tylko ten jeden raz Rob J.oglądał taką szarżę podczas tejwojny.Piechota 131 również nasadziła bagnety i dołączyła do ataku.Jegoniespodziewana nagłość i zawziętość pozwoliła federalnym roznieść wroga w puch;zabito lub wzięto do niewoli kilka tysięcy konfederatów.Straty po stronie Unii byłyniewielkie, mimo to Rob J.i jego noszowi jeszcze dobrych kilka razy musieli pozmierzchu wychodzić po rannych.Cała trójka była święcie przekonana, że doktor Cole ze swoją indiańską torbączarownika przynosi ich drużynie szczęście, gdy zaś po raz siódmy wracali cali i zdrowi,Rob J.wierzył już w moc mee-shome równie mocno jak jego towarzysze.Tej nocy w namiocie medycznym, po opatrzeniu rannych, Gardner Coppersmithpowiedział, spoglądając na Roba J.błyszczącymi oczami: Wspaniała szarża na bagnety, co, Cole?Rob J.odniósł się do tego pytania z całą powagą. Raczej krwawe jatki  odrzekł, śmiertelnie zmęczony.Lekarz pułkowy obrzucił gowzgardliwym spojrzeniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl