[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Głos miał serdeczny, dzwięczny, czysty i Paweł Nikołajewicz poczułciepło pod sercem.Nie spodziewał się, że spotka w tej sali takiego sympatycznego iżyczliwego człowieka: oto siedzą jak zgrany i zgodny kolektyw, spędzą razem niejednągodzinę i niejeden dzień, po co więc myśleć o chorobie? Po co się zamartwiać? MaksimPietrowicz ma rację!Paweł Nikołajewicz miał właśnie zamiar zastrzec, żeby nie grać na pieniądze, dopókiwszyscy się nie nauczą, gdy w drzwiach stanęła salowa:- Który to Czałyj?- Ja jestem Czałyj!- Na widzenie, żona przyszła!- O kurwa! - pogodnie zaklął Maksim Pietrowicz.- Mówiłem jej, żeby przyszła wniedzielę! Ale się przyczepiła! Wybaczcie, chłopaki.I znów nici z pokera! Maksim Pietrowicz wyszedł.Achmadżan i Kazach sięgnęli pokarty, zaczęli powtarzać poznane kombinacje.I znów przypomniał sobie Paweł Nikołajewicz o guzie, o marcowej rocznicy, poczułnieprzyjazny uporczywy wzrok Puchacza, a odwróciwszy głowę zobaczył otwarte oczyOgłojeda.Ogłojed wcale nie spał!Kostogłotow nie spał, nie spał ani przez chwilę, słyszał, jak Wadim i Rusanowszeleścili gazetą, słyszał ich szeptaną rozmowę i specjalnie nie otwierał oczu.Był ciekaw, copowiedzą, zwłaszcza Wadim.Teraz nie musiał nawet czytać gazety - wiedział już wszystko.Znów łomotało mu serce.Aomotało serce w drzwi żelazne, które nigdy nie miały sięotworzyć - ale zgrzytały! Dygotały! I pierwsze okruchy rdzy sypały się z zawiasów! Kostogłotowowi nie mieściło się w głowie, że tamtego dnia na woli płakali starzy imłodzi, że cały świat wydawał im się osierocony.Nie mógł sobie tego wyobrazić, gdyżpamiętał, jak to było u nich.Nagle, ni z tego, ni z owego nie wyprowadzono ich do roboty,zostali w barakach.A wiecznie włączony głośnik za zoną - zamilkł.Wyglądało na to, żegospodarze nie wiedzą, co robić, że przydarzyło im się jakieś wielkie nieszczęście.Azmartwienie gospodarzy to radość dla więzniów! Do roboty nie wychodzisz, na pryczy sięwylegujesz, porcję wcinasz.Najpierw odsypiali zaległości, potem dziwili się, potem grali nagitarach, na bandurze, chodzili jeden do drugiego i snuli najprzeróżniejsze domysły.A potemzaczęła przenikać prawda, prawda do każdego łagru dotrze, nawet w najdzikszej głuszy -przez krajalnię chleba, przez kuchnię.I rozeszła się wieść, rozeszła! Krążyli po baraku,przysiadali na pryczach i powtarzali - jeszcze niepewnie, z niedowierzaniem:  E, chłopaki.Mówią, że Ludojad kopyta wyciągnął. -  Coś ty? W życiu nie uwierzę! -  A ja wierzę! - Najwyższy czas! - I - w śmiech! Głośniejszy od gitary, głośniejszy od bałałajki!Dwadzieścia cztery godziny siedzieli pod kluczem.A następnego ranka, na Syberii jeszczemroznego, gospodarze spędzili cały łagier na apel, przyszedł major, dwaj kapitanowie,lejtnanci - wszyscy.I major, z twarzą pociemniałą z rozpaczy, zaczął przemawiać:- Z głębokim żalem.Wczoraj w Moskwie.I wyszczerzyły się z ledwie maskowaną radością szorstkie, prostackie, toporne,obrośnięte aresztanckie gęby.I widząc tę wzbierającą lawinę uśmiechów zakomenderowałoburzony major:- Czapki zdjąć!I zamarł łagier w niepewności i wahaniu, i stanęło na ostrzu noża: nie zdjąć - jeszczenie można, zdjąć - już wstyd.I w tej chwili napięcia ubiegł wszystkich łagrowy dowcipniś,niepoprawny wesołek: zerwał z głowy czapkę -  stalinkę - i podrzucił ją do góry! Wykonałrozkaz! Setki ludzi zobaczyły to - i poleciały czapki ku niebu!I zatkało majora.I po czymś takim dowiedział się Kostogłotow, że płakali starzy i młodzi, że płakałydziewczyny, że świat wydawał się osierocony.Wrócił Czałyj, jeszcze weselszy niż poprzednio - i znów z torbą pełną zapasów, aleinną.Ktoś uśmiechnął się na ten widok, a Czałyj sam zażartował:- No i co tu robić z babami? Widocznie mają z tego przyjemność.Co to szkodzi imdogodzić?Skoro taka potrzeba, trzeba babę wy.! I wybuchnął śmiechem, zarażając nim innych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl