[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale mój agent nie był pewny, czy książka będzie się dobrze sprzedawała i.I w końcuzrezygnowałem. A kiedy pan wyjeżdża z Puertanoche?  zapytał niespodziewanie komendant.Wczesnym popołudniem wybrałem się na spacer po Puertanoche.Miasteczko było biedne, alezadbane i czyste.Kiedy wracałem już do hotelu, w jednej z bocznych uliczek natknąłem się naLindę.Była jedynym gościem niewielkiej kawiarenki urządzonej pod błękitnymi parasolami nanierównym chodniku.Siedziała przy małym okrągłym stoliku i rozkładała z uwagą kolorowe karty.Kiedy podszedłem bliżej, dostrzegłem obrazek Wisielca  jeden z wielkich arkanów Tarota. Widzisz, Tom! Miałam rację, kiedy mówiłam, że się jeszcze spotkamy  powiedziałaLinda nie podnosząc wzroku. Bawisz się Tarotem?  zapytałem podchodząc do jej stolika. Nie nazwałabym tego zabawą  stwierdziła z naciskiem Linda. Te karty powiedziałymi o tobie więcej, niż dowiedziałabym się podczas kolacji, na którą mnie zapraszałeś! Wybacz, ale nie bardzo wierzę! Ależ oczywiście! Rzeczy niezwykłe można opisywać w książkach, ale pod żadnympozorem nie należy w nie wierzyć  powiedziała Linda z dezaprobatą w głosie. Sądzę, że chciałaś mi w ten sposób przekazać informację, iż wiesz, kim jestem.Ale o tymwie kilka milionów moich czytelników! Moje nazwisko jest dosyć znane, więc.137 Linda uśmiechnęła się łagodnie i przełożyła powoli kilka kart na stoliku. Jesteś dokładnie taki.Jesteś dokładnie taki, jak mówiły karty  stwierdziła. Todobrze! Bardzo dobrze, że cię nareszcie spotkałam.Trochę szkoda, że akurat w Puertanoche, bo tonie jest dobre miejsce.Ale nieważne! Powiedz mi, czy o tym, że twoja babka miała wielki, wielkidar.O tym także wyczytałam w jakiejś twojej biografii, panie pisarzu? Dar?  zapytałem zdziwiony. Jaki dar? Pamiętasz jak babcia uczyła cię zbierać i suszyć zioła? Jak pokazywała ci, że można donich mówić? Jak usiłowała ci wytłumaczyć, dlaczego nie wolno mieć żadnej złości w sercu, gdyprzygotowuje się lecznicze mieszanki? Pamiętasz to jeszcze, czy już o wszystkim zapomniałeś? Pamiętam  szepnąłem wstrząśnięty. Wszystko pamiętam! Mam więc nadzieję, że teraz moje karty przestały cię już śmieszyć? Co mam powiedzieć? Nie wiem. Usiądz  poprosiła Linda. Karty mówią mi, że dobrze się z tobą rozmawia!To było chyba najpiękniejsze popołudnie w moim życiu.Z nikim wcześniej nie gawędziło misię tak dobrze jak z Lindą.Pod wieczór wybrałem się do miejscowej biblioteki.Chciałem zebrać jak najwięcejmateriałów o miasteczku.Tajemnicze nocne wydarzenia i rozmowa z komendantem ponowniezachęciły mnie do pomysłu napisania książki o klątwie Azteków.Czytelnicy uwielbiali przecieżhorrory!Poprosiłem gderliwą bibliotekarkę o ostatni rocznik miejscowej gazetki i zacząłem powoliprzeglądać kolejne numery.Szukałem ciekawych wydarzeń, nazwisk, opisów i w ogólewszystkiego, dzięki czemu moja powieść mogłaby być jak najlepiej osadzona w realiachmeksykańskiej prowincji.W numerze z 12 stycznia znalazłem następującą notatkę zakreśloną czerwonym pisakiem:Wczoraj przed południem dwaj synowie Antonia Hidalgo, którzy bawili się na zboczachwzgórza w pobliżu kościoła, odnalezli w szczelinie skalnej wielki, czerwony kamień pokrytylicznymi dziwnymi symbolami.Niezwykłe znalezisko chłopcy przekazali proboszczowi Tamosowi,który stwierdził, że pochodzi ono z czasów, gdy na miejscu naszego kościoła wznosiła się wielkaaztecka świątynia.I to był temat! Tak! To był temat! Jeżeli nawet nie na powieść, to z całą pewnością na niezłeopowiadanie.Sięgnąłem po kolejne numery gazety, ale bibliotekarka stwierdziła stanowczo: Proszę już kończyć! Nie płacą mi za nadgodziny. Dobrze, wobec tego przyjdę jutro  zapowiedziałem z czarującym uśmiechem.Samochody pojawiły się dokładnie o tej samej porze co poprzedniej nocy.Odczekałem, ażwypełnione ludzmi pickupy ruszą w stronę wzgórza, a następnie zbiegłem na dół do samochodu.Niestety blazer nie chciał zapalić.Rzut oka pod maskę wyjaśnił mi wszystko.Przewody wysokiegonapięcia okazały się komuś niezbędne do szczęścia i po prostu je zabrał.Musiało mu bardzozależeć, bo zrobił to mimo włączonego alarmu!Postanowiłem dotrzeć na wzgórze piechotą.Zajęło mi to prawie godzinę.Kiedy znalazłem sięna piaszczystym placu przed wejściem do kościoła, przy samochodach nie było już nikogo.Bez138 wahania ruszyłem więc w stronę otwartych drzwi.W jasno oświetlonym wnętrzu niemalnatychmiast dostrzegłem, że jeden z bocznych ołtarzy jest odsunięty.Kiedy podszedłem bliżej,zobaczyłem szerokie, owalne zejście do podziemi.Chciałem ruszyć w ślad za mieszkańcamiPuertanoche, ale wówczas świat zaczął wirować mi przed oczyma i tak jak poprzedniej nocyusłyszałem tajemnicze słowa: Flalooo, Flalooo, Flalooo!Poczułem dławiący, paniczny strach.Jakaś tajemnicza siła odpychała mnie od wejścia domrocznej sztolni.Zacząłem wycofywać się powoli w kierunku wąskiej kruchty, a gdy tam dotarłem,byłem już tak przerażony, że rzuciłem się do panicznej ucieczki.Nie pamiętam, w jaki sposóbdotarłem do hotelu.Słońce stało już wysoko, kiedy się ocknąłem.Wstałem z łóżka i zamierzałem pójść umyćzęby, gdy ktoś energicznie zapukał do drzwi mojego pokoju. Chwileczkę!  powiedziałem nie mogąc powstrzymać szerokiego ziewnięcia. Jużotwieram!Podszedłem do wejścia i chciałem przekręcić klucz w zamku, ale okazało się, że niezamknąłem w nocy drzwi.Otworzyłem więc energicznie.Na progu stał Miguel Ramos. Witam  mruknąłem bez entuzjazmu i ponownie szeroko ziewnąłem. O! Czyżby nie wyspał się pan dzisiejszej nocy?  zapytał z troską komendant iprzekroczył próg pokoju. Skąd teh fatalny humor? Eeee. Przyszedłem zapytać, kiedy pan wyjeżdża? Jeszcze nie wiem  powiedziałem lekko zdezorientowany. Muszę najpierw. To naprawdę niebezpieczna okolica  stwierdził ponuro policjant [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl