[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle coś przyszło mi do głowy.- Tam, w akademiku, była taka kobieta.Wpadła namnie w korytarzu.To przed nią schowałaś się do kuchni?- To była jego matka.Ona mnie nie znosi, zwalcza.Dlatego wolałam, żeby mnie tam nie widziała.- 133 - - Jednego nie rozumiem.Skąd wiedziałyście, że tenchłopak będzie miał książkę? Skąd w ogóle wiedziałyścieo książce?- W takiej firmie jak nasza nic się nie ukryje.Zupeł-nie niechcący podsłuchałam kilka rozmów z drugiegoaparatu.Halina parę razy dzwoniła do Sławka.Pytała,czy już się zdecydował.To były takie głupie, dziwne roz-mowy.Niedokończone.Trudno było coś z tego zrozu-mieć.Ale potem zadzwonił jeszcze Palmister, LonginPalmister, przyjaciel Sławka z dawnych czasów, i powie-dział, że jeśli wspólnie tego nie zrobią, to żeby Sławek niemyślał, że uda mu się tę książkę wydać.Matka Sławkasiedzi w pokoju tuż obok jego gabinetu, tam jest tylkocienka kartonowa ściana i wszystko słychać.Po tej roz-mowie spytała go wprost, co znaczą te telefony i rozmo-wy, no i on trochę jej powiedział.Chciał, żeby się niemartwiła.Obiecał, że wszystko załatwi tak, żeby było do-brze.Ale to przecież matka.Matki nie dają się zwieść.Tylko bardziej ją tym zdenerwował, chociaż nie dawałatego po sobie poznać.I ja też.Więc kiedy dziś ten chło-pak zadzwonił do wydawnictwa ze swoją propozycją, po-stanowiłyśmy pomóc Sławkowi, każda na własną rękę.Sławek miał jeszcze pójść do banku.Ten Maj zażądałjakiejś horrendalnie wysokiej zaliczki.Matka Sławka wy-szła zaraz po nim, a ja jeszcze pózniej.Wiedziałam, że itak będę przed nią.Choćby się waliło i paliło, jezdzi tylkokomunikacją publiczną, bo ma darmowe przejazdy.My-ślałam, że zdążę przed Sławkiem, ale cóż, ja jeżdżę tak-sówkami, a on ma swój samochód.Nie udało mi się go- 134 - ustrzec przed tą niepotrzebną zbrodnią - zachlipała.- Nie martw się.Może nie była niepotrzebna - pocie-szyłem ją i zamyśliłem się na dłuższą chwilę.Dręczyłamnie jakoś ta rozmowa Palmistra z Harcownikiem.Cośtu nie trzymało się kupy.Nie potrafiłem jednak zebraćmyśli.Poczułem, że w lokalu robi się strasznie duszno, ispytałem Iny, czy nie odnosi podobnego wrażenia.- Mój Boże - przestraszyła się.- Dziwnie jakoś wy-glądasz.Siedz spokojnie, pójdę po wodę.- Tylko nie z toalety - wykrztusiłem i zapadłem wciemność. 11* PIKNOZ PRZYCHODZI OZMROKUStałem przy oknie własnego mieszkania i patrzyłemnerwowo w mrok ulicy.Być może, każąc Bercie wybebeszyć mieszkanie Roza-lii, żywiłem niesłuszne przekonanie, że Rozalia nie będziemiała do kogo zwrócić się o pomoc, a różne niezbyt jasnesprawki z jej życia powstrzymają ją od zawracania pałypolicji, dzięki czemu nie będzie miała innego wyjścia, jaktylko schronić się w moich opiekuńczych ramionach.Byćmoże miała inne silne ramię, które kryło się za owymtajemniczym pierścionkiem na serdecznym palcu, cho-ciaż fakt, że kazała odebrać swój ukochany samochódmojemu wujowi, przeczył istnieniu w jej życiu jakiego-kolwiek odpowiedzialnego mężczyzny.Była jeszcze innamożliwość.Rozalia mogła zbagatelizować cały napad,uznać go za koszt mieszkania w podłej dzielnicy, po-sprzątać, umyć zęby, obejrzeć ulubiony serial i jak co- 136 - wieczór położyć się do łóżka z tym, z czym kładły się spaćsamotne dziewczyny.Miałem coraz większą nadzieję, że tak właśnie się sta-ło.Robiło się stanowczo za pózno na odwiedziny, z mro-ku wypełzały różne mroczne stworzenia, grupowały się,pohukiwały, wyły, oj, nie były to matki z dziećmi, nie bylito łagodni kombatanci ani życzliwe staruszki, ani tymbardziej dzielni stróże prawa.Spojrzałem na zegarek - dochodziła jedenasta sie-demnaście - i usiadłem na obrotowym krześle, jako żejedynie ono miało oparcie.Potrzebowałem oparcia.Przynajmniej takiego.Mniej więcej półtorej godziny wcześniej obudziłem sięna podłodze lokalu  Kaprissio , dokładnie tam, gdzieupadłem.Leżałem chyba ze cztery godziny.Nikt się tymnie zainteresował.Są jeszcze miejsca, gdzie ludzie szanu-ją prawo do intymności.Szarej Myszy nie było ani przymnie, ani w toalecie, ani w żadnym innym zakątku tegoprzybytku, do którego wdarłem się sprytem lub przemo-cą.Czy miała jakiś udział w moim zasłabnięciu, czy teżzawdzięczałem je nadziewanej czekoladzie? Dlaczegouciekła? Czyjej też coś się stało? Czy powinienem jej szu-kać? Te oto myśli kłębiły mi się w głowie oprócz jednej,całkiem innego rodzaju: po co mi to wszystko?Po powrocie do domu odebrałem pocztę.Ciupa napisał,że Alina Pofiściel z domu Sopelkundel mieszka na Jelon-kach, ale od dwóch dni przebywa w jednym ze stołecznychszpitali ze złamaną nogą i podejrzeniem wstrząsu mózgu.Odrzuciłem pokusę udania się do niej natychmiast i- 137 - wyrwania siłą potrzebnych informacji.To mogło pocze-kać do jutra, złamanie nogi nie goiło się chyba tak szyb-ko.Coś jednak mogłem zrobić już teraz - coś, co nie mia-ło wielkiego znaczenia, ale powinno zostać zrobione dużowcześniej.Sięgnąłem po kalendarz Haliny Mentiroso, ten sam,który zwinąłem z jej biurka, i zacząłem przeglądać goskrupulatnie, chociaż dość bezmyślnie.Nie oczekiwałem,że znajdę pod M telefon do mordercy.Nie oczekiwałem,że cokolwiek tam znajdę.%7łycie Haliny nie obfitowało w sensacje.W co drugąśrodę miała wizytę u fryzjera, a w drugą co drugą - u ko-smetyczki.Na początku roku w każdy piątek chodziła dowróżki Dominiki, ale gdzieś tak pod koniec lutego zrezy-gnowała z jej usług.Od czasu do czasu, mniej więcej dwarazy w miesiącu, miała spotkania autorskie, przy którychobok daty rysowała trupią czaszkę i skrzyżowane piszcze-le.Miała również kilkadziesiąt wizyt w urzędzie skar-bowym.W paru miejscach zanotowała wielkie  I oraz A , a w jednym urodziny córki.W lipcu była na waka-cjach, a we wrześniu usuwała pieprzyk z uda [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl