[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Znalazł coś, co by wiązało się z Craytonem?Oliver potrząsnął głową.168RLT Nie wiem, czy sobie uświadamiał jakiekolwiek związki z Crayto-nem, zanim mu o tym powiedziałem.Bartholomew powinien być po-nownie przesłuchany.Myśleliśmy o tobie.Chcesz to zrobić? Skoro Tarkum należy do was, wy oboje powinniście się zająć zbada-niem relacji między mężem a żoną.Marge rzuciła w stronę swego partnera: Ty wezmiesz na siebie żonę, Elizabeth Tarkum, ja zajmę się Dexem. Uśmiechnęła się. Wrobimy go w prochy, co? Pobożne życzenie. Oliver znów zaczął stukać ołówkiem. Czyznasz jakiś powód, który uzasadniałby tezę, że mężczyznę powinna prze-słuchiwać kobieta, a kobietę mężczyzna? Jeśli tę Tarkum łączyły jakieśsprawki z Craytonem, tobie będzie łatwiej coś wyciągnąć.Marge była zaskoczona. Dlaczego sądzisz, że mogli być związani? To młoda kobieta, jej mąż jest starszym facetem.Crayton wszędzie,gdzie się pojawiał, rozrzucał pieniądze jak papierki od gumy do żucia.Balował cały czas i cieszył się opinią playboya. Oliver wzruszył ra-mionami. Ale jeśli coś ci mówi, że możesz to zrobić. Dobra przerwała Marge. Ja wezmę się do Dextera Bartholo-mew.Jeśli zgrywa wielkiego milionera-nafciarza i macho, może przedkobietą mniej będzie udawał. Co racja, to racja.Trudno merdać obwisłym kutasem przed zdecy-dowaną przeciwniczką zwisu. Bezzwisowość to jedynie atrybut natury fizycznej.Mogę śmiało sta-nąć obok najlepszego z nich.RLTRozdział piętnastyMarge miała własne wyobrażenie o tym, jak powinien wyglądać tek-sański nafciarz, ściśle mówiąc, nafciarz z Oklahomy.Zgodnie z nim,Dexter Bartholomew miał być tęgim osiłkiem, jakieś dobre dwa metrywzrostu, w ogromniastym kapeluszu na samym czubku głowy i wyziera-jącymi spod ronda kosmykami tkniętych już siwizną włosów o piasko-wym odcieniu.Miał rumianą twarz i bulwiasty od częstych popijaw nos.Spod szerokiego czoła patrzyły uważnie świńskie, głęboko osadzoneoczka.Ubrany w mundur khaki ze sznurkowym krawatem, niósł przedsobą obwisły kołdun przepasany prawdziwym krokodylowym pasem.Dotego, oczywiście, miał głęboki głos z charakterystycznym dla południow-ców przeciągłym sposobem mówienia.Kiedy sekretarka wprowadziła ją do biura Bartholomew, uścisnęła rękęfacetowi o wzroście nie przekraczającym stu pięćdziesięciu kilku centy-metrów.Była wyższa od tego szczupłego mężczyzny o długich, zwężają-cych się palcach i wypielęgnowanych paznokciach.Dex nie nosił kapelu-sza.Miał za to na sobie skrojony na specjalne zamówienie marynarskigarnitur w prążki.Do tego biała koszula i jaskrawozłoty krawat z diamen-towymi spinkami.Blichtr, owszem, ale gustowny.Opinał go brązowy pasz krokodylowej skóry, to by się zgadzało, na nogach miał krokodylowemokasyny.I mała główka do tego drobnego ciała.Z łysinką na ciemieniui piaskowymi kosmykami powiewającym wokół czaszki (kolor włosówteż się zgadzał).Zza okularów patrzyły nie, wcale nie świńskie, leczbrązowe oczy.Orli nos nadawał jego twarzy wyraz doskonałej symetrii.Błysnął jej na powitanie dużymi białymi zębami.Marge domyśliła się, iżmiał to być uśmiech.Jakby wilk ukazywał swe kły.Spróbowała się odwzajemnić miłym uśmiechem.Biuro było równie wygodne jak hotelowy korytarz, meble na całą, ścia-nę, ale miało to swój styl.Zciany wyłożone u spodtBi orzechowym foni-rem, u góry przechodziły w rubinową czerwień.Wokół mnóstwo miejscdo siedzenia; parę foteli wybity chi tapicerką z niebiesko-oliwkowej skó-RLTry, z pół tuzina rzezbionych drewnianych krzeseł i trzy kanapy: jednakryta różowym jedwabiem, druga żakardowym, a trzecia gobelinowa.Pa-rę perskich dywanów z ciemnymi plamami pokrywało klepki podłogi.Duża stolików z kwiecistymi ornamentami.Znajdowały się tam jeszczedwie stylowe rzeczy nie pasujące do tej eleganckiej aranżacji staregoświata, jakkolwiek nie pozbawione pewnego smaku: pul -pit z różanegodrewna i abstrakcyjne dzieło sztuki zdobiące ściany.Miejsce było usytu-owane na wyniosłości Bulwaru Zachodzącego Słońca, należało się spo-dziewać, iż rozpościera się stamtąd wspaniały widok.Jednak wszystko,co Marge mogła stąd zobaczyć, to szczyty dachów tonące w kolorowejmgiełce dymów nad Los Angeles. Dobra, włazmy do środka. Dex potrząsnął jej ręką. Ty maszswój interes, a ja mam swój.Więc chyba najlepiej będzie, jeśli pomogę ciszybko.załatwić twoją sprawę.Ponieważ im prędzej to zrobię, tym wcze-śniej będę mógł wrócić do swoich spraw.A teraz nie mogę tego zrobić,bo właśnie z tobą gadam.Marge oswobodziła rękę i potrząsnęła głową.Zachował ów przeciągłysposób artykulacji południowca to przede wszystkim choć barwęgłosu miał wysoką i byle jaką.Nadawał jak karabin maszynowy.Rozglą-dała się wokół, gdzie by tu spocząć.Wyczuł od razu jej niezdecydowanie. Siadaj, gdzie ci wygodnie, młoda damo.Możesz usiąść na krześle,na kanapie albo jak wolisz, na podłodze.Miałem raz gościa, który uwiel-biał siedzieć na podłodze.Przybył ze Zrodkowego Wschodu, gdzie mająmnóstwo wolnej podłogi, a nie ma tylu krzeseł, co tutaj.Pomyślałem na-wet przez chwilę, że on się może zajmuje importem krzeseł na ZrodkowyWschód.Nie, to nie były te krzesła.Te są z Anglii, dziewiętnastowiecznaepoka Wiktoriańska.Fajnie na nie popatrzyć, ale nie nadają się do kolek-cji.Nie mają tego sznytu.Te lepsze trzymam w domu, gdzie Bie nacho-dzą mnie ci filistrzy, sadowiący swe dupy na wyrobach po pięćset dola-rów od metra.Lub co gorsza, wycierających sobie zady na oryginalnychdziełach, które są tak kruche jak zużyta kobieta.Gdy wracam do domu,mam do wyboru krzesła z epoki królowej Anny, króla Jerzego lub z okre-su regencji.Mam również oryginalny chippendalowski stół i kredens
[ Pobierz całość w formacie PDF ]