[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odniosłemwrażenie, że Tarzana nie ma na jachcie, choć równie dobrze mógł już spać za tymi zamkniętymidrzwiami.Wróciłem na  Krasulę i ułożyłem się wygodnie na koi.Obudziło mnie pukanie kropeldeszczu po dachu kabiny.Niezbyt uroczo zapowiadała się moja wyprawa z Dianą Denver, ale dorana było jeszcze daleko.W dzień mogło się wypogodzić.Umyłem twarz w zimnej wodzie z jeziora.Wypiłem szklankę mocnej kawy i o pół dopierwszej w nocy zszedłem z jachtu na przystań.Noc była ciemna, wzdłuż ulicy Sienkiewiczaświeciły się jednak latarnie.Gdy byłem na moście, minęła mnie oszklona nysa, w której zdawało mi się  zobaczyłem jasną głowę Diany Denver.Nie spiesząc się, wolniutkim krokiem zbliżyłem się do piętrowej nowoczesnej kawiarni Leśna.Obok był wjazd do ogrodzonego siatką ośrodka kempingowego.Stały tam domkimurowane i drewniane oraz rozciągało się pole namiotowe i parking dla samochodów ukryty namałym wzgórku w zieleni drzew.Zatrzymałem się naprzeciw wyjścia z ośrodka, po drugiej stronie ulicy, która biegła brzegiem jeziora.Rosły tu stare drzewa o grubych pniach.Oparłem się o jeden z nich i zapaliłempapierosa, czekając na pojawienie się Diany Denver.Musiała się przecież rozcharakteryzować, ato zajmuje trochę czasu.Pomyślałem, że właśnie teraz Waldemar Batura ma jedyną sposobność, aby spenetrowaćtrumny w podziemiach.Odjechali aktorzy, być może odesłał także na krótki wypoczynekelektryków.I oto pozostał w kościele sam, bez żadnych świadków.W podziemnych kryptach jest wiele trumien, drewnianych i z blachy cynkowej.AleBatura nie jest głupcem, nie będzie się zajmował otwieraniem każdej po kolei.On na pewno wie podobnie jak i ja  że blaszana trumna kryjąca zwłoki rycerza ze złotą rękawicą byłaotwierana przed trzydziestu paru laty.Będzie szukał tylko trumny ze śladami otwierania izamykania.Ale tej trumny nie ma w kryptach udostępnionych filmowcom.Czy Batura odważysię wyłamać drewniane drzwi, na których wisi duża kłódka?Jeżeli zrobi to  wpadnie w zastawioną przeze mnie pułapkę.Gdy odprowadzę DianęDenver na swój jacht, pobiegnę do kościoła, otworzę drzwi kluczem, który mam w kieszeni(zapasowe klucze dał mi wczoraj proboszcz), i nakryję go na gorącym uczynku włamania.Gorzko pożałuje, że odważył się rzucić mi wyzwanie pozłacaną rękawicą.Tak rozmyślałem, wsparty o pień drzewa.Dookoła trwała cisza, deszcz siąpił na liściedrzew nadbrzeżnych, ulicą z rzadka przejeżdżały samochody osobowe.W pewnej chwili usłyszałem od strony jeziora cichy łomot pracującego diesla.Nadpływałjakiś jacht.Może  Lord Jim , bo on miał dieslowski silnik.Ogarnęło mnie uczucie niepokoju.Zgasiłem papierosa i czekałem w ogromnym napięciu.Aoskot motoru narastał, zbliżał się, jacht był już niedaleko miejsca, gdzie stałem.Nagle silnikumilkł.Ciemność nie pozwalała dojrzeć sylwetki jachtu, lampa uliczna oświetlała jedyniechodnik i jezdnię, jezioro pozostawiając w mroku.Doszedłem do wniosku, że mój niepokój jest nieuzasadniony.Tuż obok znajdowała sięprzecież przystań PTTK, do której wpływało mnóstwo jachtów.I oto właśnie mógł przybyć jedenz nich, po prostu jakiś spóznialski powracał z rejsu na spoczynek.Nie tylko  Lord Jim miałsilnik diesla.Usłyszałem wreszcie stukot pantofelków na płytach chodnika.A potem w blasku ulicznejlatarni ujrzałem sylwetkę Diany Denver.Okutana była w czarną chustę i niosła małą walizeczkę.Panna D.D.spieszyła, aby spędzić ze mną kilkudniowy urlop. Prawdopodobnie obawiając się, że może ją ktoś zauważyć i zatrzymać, ominęła krągświatła rzucany przez latarnię i szła na krawędzi ciemności.Wyszedłem z mroku drzew. Jestem tutaj  powiedziałem dość głośno.Zatrzymała się, a potem zaczęła przechodzić jezdnię.Zauważyłem, że trochę utyka, jakby nałożyła za ciasne pantofelki.Zbliżyliśmy się do siebie.W ciemności zamajaczyła jasna plama jej twarzy.Raptem, szybkim ruchem, panna D.D.ściągnęła z głowy czarną chustę i narzuciła mi jąna głowę! Zaskoczony, z początku nawet nie broniłem się.A gdy zacząłem walczyć z omotującąmnie chustą, usłyszałem tupot kroków i męski okrzyk: Mam go! Pomóż mi go związać.Dwie pary silnych męskich ramion przytrzymały mnie, oplatały sznurem, zaciskającchustę na ustach, abym nie mógł wołać o pomoc.To nie była Diana Denver, to był mężczyzna w damskich pantoflach, okryty jej czarnądużą chustą.Nie na wiele zdała się moja obrona i szarpanie w więzach.Spętany jak baran, z głowąowiniętą grubym materiałem, czułem, że gdzieś mnie wloką, chyba z ulicy na brzeg jeziora.Ktoś gwizdnął głośno.Z daleka odpowiedział taki sam gwizd, załomotał silnik.Teraz już nie miałem wątpliwości.Na jeziorze czaił się  Lord Jim.Podpłynął teraz bliżejbrzegu.Opryszki, klnąc cicho, wlezli do wody i jak worek rzucili mnie do kokpitu. Pokręć się trochę po jeziorze  usłyszałem głos, który przypominał mi jednego zgoryli Batury  a nad ranem wyrzuć go na brzeg wyspy.Zluzuj mu więzy, żeby się sam mógłrozwiązać.Znajdzie jakąś łódkę, która mu umożliwi powrót do Iławy.Musimy mieć kilka godzinswobody na spenetrowanie podziemi.Myślę, że słowa te skierowane były do Tarzana, ale on nie odezwał się.Znowuzachlupotała woda, zapewne goryle Batury powracali na brzeg. Lord Jim dygotał od łomotu silnika.Podpłynął jednak za blisko brzegu i, jak sięokazało, osiadł na mieliznie.Usłyszałem, że miecz szoruje o dno jeziora.Tarzan zaklął i usiłowałściągnąć jacht z mielizny, włączając wsteczny bieg.Manewr ten nie przyniósł jednak rezultatu iTarzan wlazł do kabiny, aby podnieść miecz.W tym momencie doszedł mych uszu cichy pluskwody, a po chwili odniosłem wrażenie, że ktoś jeszcze wszedł na jacht i czyjeś ręce musnęły moje więzy.Ale wrażenie to minęło błyskawicznie.Tarzan wyszedł z kabiny, chwycił ster, dodałgazu i jacht zsunął się z mielizny.Nie wiem, jak długo płynęliśmy.Może pięć, może dziesięć minut.Raptem usłyszałem zdumiony okrzyk Tarzana: Znowu ten wariat! Ratunku, udusi mnie!.Ratunku, mordują!.Czyjeś ręce przecięły sznury, którymi byłem związany.Zdarłem z głowy czarną chustęDiany Denver i w nikłym blasku lampki umieszczonej na maszcie  Lorda Jima ujrzałem.Bajeczkę.To ona wyzwoliła mnie z więzów.Na rufie Simon Templer trzymał w żelaznym uścisku Tarzana.Na szczęście przestał onjuż wrzeszczeć, bo Zwięty zatkał mu dłonią usta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl