[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na szczęście widzieliśmy go przez rząd wysokich krzaków iczym prędzej nakazaliśmy Windowowi zawrócenie.Tyłem pokonał ostatni zakręt i przodempróbował wjechać na pobocze, aby ukryć samochód za jedną z licznych skał rzuconych natym zalesionym, lekko wznoszącym się i piaszczystym terenie.Jak na złość podczaswykonywania manewru koła samochodu ugrzęzły w piachu, a Window, dodającniepotrzebnie gazu, spowodował, że koła boksowały i coraz bardziej zapadały się w piachu.Wyskoczyliśmy szybko z Winnetou na zewnątrz.Wychyliłem głowę zza wysokiegoparawanu krzaków, aby stwierdzić, ile mamy czasu na uporanie się z cadillakiem.Sytuacjabyła beznadziejna, gdyż van zbliżał się nieuchronnie do zakrętu, a my tkwiliśmy przy drodzebezradni jak dzieci.Mieliśmy nie więcej jak pół minuty na wyjście z opresji.Pomogłem Winnetou pchać cadillaca, unosząc jednocześnie jego tył do góry.Alepróżny był to trud.Koła boksowały w piachu wyrzucając prosto na nas miliony małychziarenek, a do naszych uszu dochodził nieubłaganie coraz bardziej słyszalny warkot silnikavana.Nie było czasu na odgarnięcie piachu i podłożenie kawałków drewna pod koła.W pewnym momencie Winnetou spuścił nieco powietrza z tylnych kół i, zachęcenijego bojowym okrzykiem, powtórzyliśmy manewr pchania i unoszenia samochodu razjeszcze.Włożyłem cały swój zapas sił w tę czynność i kątem oka widziałem, jak bardzo starałsię Winnetou.I wreszcie cadillac wypluł z rury wydechowej gęstą chmurę spalin i wyrwałszczęśliwie do przodu.Window szybko wjechał pomiędzy dwie wysokie skałki, w którychznalazł bezpieczne schronienie, a my z Winnetou daliśmy drapaka w tamtym kierunku.Ostatnie dwa metry pokonaliśmy w powietrzu, rzucając się na piaszczystą glebę za skały.Upadając słyszałem jadący pojazd za naszymi plecami, a gdy uniosłem głowę zauważyłem,że ciemnozielony van odjechał w dół w kierunku Lost Horse Valley. Za chwilę porzuci gdzieś vana, wsiądzie na harleya i odjedzie w nieznane -pomyślałem.Ale nasza obecna misja dotyczyła odbicia więzniów , a nie złapania JezdzcówPiekieł.Najważniejsze, że udało nam się ukryć w porę przed wzrokiem Hektora.Podaliśmy sobie z Winnetou ręce.- Spuścił pan powietrze z kół? - dziwił się Window, gdy wysiadł z samochodu.- I jakmy teraz pojedziemy? Nie mam przecież pompki samochodowej.- I-dio-ta - zaczął rechotać w swoim stylu Bękart.- Bez dwóch zdań.- Cicho, Bękarcie, bo nie dostaniesz dzisiaj orzeszków na kolację.Papuga widać zrozumiała, co mówi jej pan, bo zamilkła i odwróciła się od nas.Window wyciągnął mapę parku i przez chwilę ją studiował.- Słyszałem jak Jezdzcy Piekieł mówili, że zawiozą zakładników do opuszczonejkopalni złota na zachodnim zboczu Quail Mountain, niedaleko rozwidlenia szlaku, którympodróżujemy.W tym miejscu znajduje się tylko jedna kopalnia.Uzgodniliśmy, że Bękart zostanie w cadillacu schowanym w skalnej kryjówce, a myudamy się do kopalni pieszo.Zabrałem pakunek z obrazami i wyruszyliśmy.Była to miejscami zacieniona droga po wznoszącym się łagodnie uboczu obrośniętymniewysokimi drzewami i wyblakłymi od słońca krzewami.Ale gdy tylko znalezliśmy się nacałkowicie odkrytym terenie, słońce niemiłosiernie zaczęło oślepiać nasze oczy, utrudniającwidoczność.Szliśmy słabo udeptaną wąską ścieżyną, mając za przewodnika górę Quail iślady opon pozostawione przez vana.Zcieżka prowadziła nas bokiem zbocza na jego drugąstronę wzdłuż skalnej ściany, która towarzyszyła nam na odcinku stukilkudziesięciu jardów, anastępnie urwała się niespodziewanie.Wyszliśmy solidnie zmęczeni na małą suchą polanędziko porośniętą juką i aloesem.Na jej północnym skraju brało początek kolejne wzgórze, ana środku stromego i piaszczystego stoku znajdowała się opuszczona kopalnia, a raczej jejdawne wspomnienie.Zbudowana z desek, dwukondygnacyjna buda postawiona na palach - na szczyciektórej znajdowało się zardzewiałe koło wyciągarki - pamiętała bardzo dawne czasy, kiedy tow ciągu tygodnia wydobywano tutaj złoto o wartości kilkunastu tysięcy dolarów.Licheogrodzenie, jakie założyli strażnicy parku było miejscami usunięte, a na żwirzewyściełającym wejście do kopalni zauważyłem ślady ludzkich stóp i bieżników opon.- Uważajcie! - ostrzegł nas Window.- Często spotyka się tutaj ruchomy żwir.I faktycznie, ktoś musiał rzucić na żwir prowadzący w górę do kopalni deski, terazrozrzucone w nieładzie, ale ślady świadczyły, że użyto ich jako pomostu.Szybko ułożyliśmyje z powrotem wzdłuż stoku i dotarliśmy po nich do wyciętej w siatce dziury.Zakładnicy znajdowali się na niższym poziomie, miejscu na szczęście ocienionym.Wszyscy, to jest pani Wielowieyska, Staś i dwaj brodaci agenci mieli na ustach szerokieprzylepce i byli solidnie przywiązani do metalowych części szybu.Z satysfakcjąodnotowałem radosne spojrzenia, jakimi więzniowie nas powitali.Nawet charakteryzacjaPanterasa nie zrobiła na nikim wrażenia.Ale nie zdążyliśmy zrobić kroku w ich stronę, gdy usłyszeliśmy czyjś głos za naszymiplecami:- Wychodzcie pojedynczo! No jazda!Na potwierdzenie powagi słów wypowiadanych przez nieznajomego górską ciszęzmącił wystrzał karabinu i dzwięk rozłupywanego drewna pokładu kopalni nad naszymigłowami.Pani Agata wydała z siebie jakiś stłumiony odgłos, a twarz Stasia pobladła jeszczebardziej.Odwróciliśmy się i ujrzeliśmy stojącego na deskach Hektora z wycelowanym w nassztucerem.Na szyi miał przewieszone słuchawki z łukowato wygiętym małym mikrofonem.Widocznie Jezdzcy Piekieł utrzymywali ze sobą stałą łączność.Hektor patrzył na nas zsatysfakcją, a szrama zdobiąca jego policzek wydała mi się szersza i bardziej ohydna niż wHidden Valley.Znowu nas przechytrzono. Jezdzcy Piekieł musieli zauważyć brak obrazów,niewykluczone, że w pobliżu Hidden Valley znajdował się w ukryciu kolejny obserwator,który nas widział.- Zauważyłem cadillaca - zaśmiał się zachrypniętym głosem Hektor i poprawił nagłowie kapelusz.A ja odetchnąłem z ulgą.On nie przyszedł po obrazy, on po prostu zauważyłnas na szlaku.- Schowaliście się za skałkami.Pojechałem dalej jak gdyby nigdy nic, ale zarazzawróciłem.Szedłem za wami, ale nie zauważyliście mnie.No dobra, żarty się skończyły.Podszedł do nas bardzo blisko i rzucił dwie pary kajdanek.- Niech jeden założy to pozostałym.Jego palec wykonał powolny ruch na spuście, więc nie namyślając się dłużej Windowsięgnął po kajdanki.- O nie! - zaprotestowałem.Nie byłem pewny, czy Window nie dogada się jakoś zHektorem i nie odejdzie z nim.Detektyw był człowiekiem pozbawionym honoru i zasad.- Toja panu usłużę.- Kim jesteś? - nagle Hektor zapytał Windowa.- Już cię kiedyś widziałem. No pewnie - pomyślałem. Obserwował was w jakimś zaplutym barze w LosAngeles.- Jestem dziennikarzem - wyjaśnił poczciwie detektyw.- Z New York Secrets.- Nie gadaj tyle! A ty, młody, pospiesz się!Kajdanki przewlokłem przez metalową pionową rurę i uwięziłem przeguby Windowai Winnetou w ich obręczach.Na koniec sam siebie zakułem w kajdanki przytwierdziwszywcześniej do wspomnianej metalowej konstrukcji budy.Jak to się mówi, byliśmy załatwieni.Hektor zarechotał złowieszczo i coś na stronie powiedział do małego mikrofonu.Apotem rzucił nam bezczelne adios na pożegnanie i odszedł wyrzuciwszy wszystkie deski zdala od zbocza.Gdy tylko Hektor znikł nam z oczu, powiodłem wzrokiem po pozostałych więzniach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]