X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dostrzegłem adapter Orsona na taborecie przy frontowymwejściu, a także stos płyt z muzyką jazzową, które zostawił. Włączyłbym jakąś muzykę, ale nie działało zasilanie i wtedy domnie dotarło, że powinienem znalezć zapasy paliwa orazuruchomić generator, nim zapadnie noc.Obok piecyka natknąłem się na to, czego szukałem - białypiecyk naftowy.Nie mogłem znalezć puszki z naftą, lecz gdy gopodniosłem, usłyszałem chlupot sporej ilości paliwa w zbiorniku.Po przywleczeniu go do salonu i ustawieniu przed czarną skórzanąkanapą nacisnąłem włącznik i, ku memu zaskoczeniu, grzejnikzaskoczył od razu.Fala ciepła zalała chatę bliską zamarznięcia, agdy rozgrzewający podmuch otulił mi twarz, zacząłem zdejmowaćz siebie swetry i bluzy, które utrzymywały mnie przy życiu wtrakcie wędrówki od samochodu do chaty.Zostawiając stertę ubrań porzuconą na podłodze, opadłemna kanapę, rozwiązałem sznurówki i zsunąłem oblepione lodembuty.Zciągnąłem sztywne skarpety, spodnie, dresy, a na koniecdługie kalesony, które przywarły mi do nóg.Poniżej kolan mojaskóra zrobiła się woskowo biała.Dotknąłem pobladłych łydek ichociaż w dotyku zdawały się zimne i twarde jak u trupa, tkankapod skórą wciąż zachowała sprężystość.Stopy wyglądały znaczniegorzej.Czubki palców przybrały sine zabarwienie, a kiedyszczypałem podeszwy stóp, nie czułem bólu ani nacisku.Wyjrzałem przez okno, a gdy na pustyni wciąż nie byłoniczego widać, przeszedłem do kuchni.Na kuchennym blacie staławielka metalowa miska, której wnętrze bieliło się od pozostałościrazowej mąki.Wyniosłem ją na ganek i napełniłem śniegiem.Nagórze piecyka naftowego znajdował się płaski metalowy dysk,umieszczony bezpośrednio nad jarzącymi się na pomarańczowozwojami.Postawiłem na nim miskę pełną śniegu i z powrotempołożyłem się na kanapie, żeby zaczekać, aż się stopi.Gdy sterta śniegu znikała, nie mogłem się otrząsnąć zupiornego wrażenia, jakie wzbudzało we mnie przebywanie w tejchacie.Poczułem się tak, jakbym przyszedł na własny pogrzeb istał nad trumną, spoglądając na własną pozbawioną życia twarz,nienaturalną pod fałszywie ciepłą barwą skóry.%7ładnego dzwięku,żadnego wiatru, żadnego poruszenia w pokojach.Ręce mi się trzęsły. Nie powinno mnie tu być.Jest bardzo zle".Znieg stopił się już wcześniej, a na powierzchni wodywreszcie pojawiła się para.Wyciągnąłem rękę i zanurzyłem palecw misce.Woda była ciepła, wykorzystałem więc skarpety, żebypodnieść gorącą miskę i ustawić ją na podłodze.Następniewłożyłem do niej sine stopy, nie będąc w stanie poczućtemperatury wody ani nawet wilgoci.Leżąc na kanapie,zamknąłem oczy, podczas gdy moje nogi powracały do życia.Ichwskrzeszenie zapowiedziało kłucie od kostek po kolana.Po pięciu minutach nadal nie czułem palców.Nachyliłemsię, zanurzyłem rękę w wodzie i odkryłem, że stopy ochłodziły jąskuteczniej niż dwie bryły lodu.Z powrotem postawiłem miskę napiecyku, podgrzałem wodę i po raz kolejny zanurzyłem w niejnogi.Potrzeba było jeszcze dwóch rund studzenia ipodgrzewania wody ze stopionego śniegu, zanim poczułem, że cośsię budzi w kościach moich palców u stóp - początek sięgającegogłęboko odmrożeniowego pieczenia.Próbowałem się uspokoić,przywołując w myślach obrazy swojego domu nad jezioremwiosną oraz wyobrażając sobie samego siebie siedzącego nawerandzie pod sosnami, w otoczeniu zieleniejącego lasu i wiatruznad jeziora.Letnia woda piekła jak kwas.Stękałem, pot zalewał mipodrażnione oczy, stopy paliły, jakbym trzymał je nad otwartympłomieniem.Cierpienie zredukowało mnie do istoty, która potrafitylko skamleć z bólu, i chociaż pokusa wyciągnięcia stóp z wodybyła nęcąca, wiedziałem, że to nie powstrzymałoby pieczenia.Teraz płaciłem za przebywanie na mrozie, za maszerowanieprzez cztery godziny w śniegu w przemakających butach.Mogłemjedynie siedzieć na kanapie i znosić najbardziej wściekły ból,jakiego kiedykolwiek zaznałem.Do osiemnastej ból stał się znośny, chociaż nadalwidziałem świat na czerwono.Nie było sensu wypatrywać Orsonaprzez okno.Słońce już zaszło i pustynia stała się czarniejsza niż przestrzeń między gwiazdami.Wyjąłem stopy z wystygłej wody, wstałem niepewnie, ale zulgą, że do moich kostek powróciło czucie.Czubki palcówczerniały, lecz nie mogłem nic więcej na to poradzić.Wnajgorszym razie ocaliłem przynajmniej stopy.Komu, u diabła,potrzebne są najmniejsze palce?Przetrząsając szuflady w kuchni, znalazłem świeczkę izapałki.Przy płomyku - rzucającym łagodne żółte światło naściany z bali - po raz trzeci sprawdziłem zamek i zabezpieczyłemcztery okna w salonie.Pózniej, kurczowo ściskając w dłonizaśniedziały mosiężny świecznik, przeszedłem wąskim korytarzemw głąb chaty.Klucz do frontowych drzwi otwierał także pokój, którywcześniej był moim więzieniem.Wyglądał tak samo jak wtedy,gdy go opuszczałem - skromny i przytłaczający.Chociaż okno wdalszym ciągu było zakratowane, sięgnąłem do niego isprawdziłem klamkę.Następnie otworzyłem szuflady komody,teraz puste, oraz zajrzałem pod łóżko.Nic szczególnego nie kryłosię w tym pokoju - to tylko cela, nic więcej.Wróciłem na korytarz i zatrzymałem się przed drzwiamipokoju Orsona.Dotknąwszy gałki, zawahałem się. Jesteś tu sam.Do diabła ze strachem".Wszedłem do środka.Zamrażarka stała pod oknem.Nie było na niej kłódki.Otworzyłem ją.Pusto.Zamknąłem okno na zasuwę.Terazmusiałby wybić szybę, żeby się dostać do środka.Odstawiłem świecznik na sosnową komodę Orsona izacząłem otwierać szuflady.Górne trzy były puste, ale kiedyspróbowałem szczęścia z ostatnią, ta nie chciała się otworzyć.Pociągnąłem ją raz jeszcze, nadal bez skutku, więc w niąkopnąłem.Drewno stęknęło, a szarpiąc za uchwyt po raz kolejny,wyciągnąłem całą szufladę z komody na podłogę. Dzięki Ci, Boże".Naliczyłem pięć kaset wideo, stosik szarych teczek,pudełko mikrokaset oraz trzy notatniki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl