[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Constanze zaśmiała się znowu.- Ależ pan zabawnie wyglądał.Grijpstra uśmiechnął się uprzejmie.- Naprawdę go nie zamordowałam -powiedziała Constanze.-Przychodziło mi to czasem do głowy, ale myślę, że życiebyłoby dla niego większą karą niż śmierć.Był okropnymczłowiekiem i nie było mu lekko.Przyszło mi do głowy, że jakjuż mam się na nim mścić, to lepiej zostawię go przy życiu.Oprócz tego nie należę do ludzi, którzy potrafiliby zabić.Zmuszam się, kiedy mam zabić muchę.- To prawda - powiedział ojciec.- Woli ją wypędzić gazetąprzez okno, niż ją trzepnąć.Nie mogę sobie wyobrazić, żebymogła komuś nałożyć stryczek, ale pan jest policjantem, panjuż wie lepiej, jak to jest.- Niczego nie wiem lepiej - powiedział Grijpstra.I cały czas chodzę po omacku.Dziękuję za herbatę.- A ja? - spytała Constanze - Idę z panem?- Nie.Proszę tu spokojnie mieszkać.Ale raczej niech pani niewraca do Paryża, zanim pani nie powiemy, że już powszystkim.Może jeszcze będziemy pani potrzebowali.Grijpstra wrócił piechotą do domu.De Gier również szedłprzez miasto.Alkohol odurzył go bardziej, niż się spodziewał,i chciał się w ten sposób ukarać, że całą drogę do domuprzebędzie piechotą.Kiedy wreszcie po godzinie dotarł dowysokich bloków przy Nijenrodeweg, piekły go stopy.W domu nie wziął nawet prysznica i gdyby Olivier nierozdarł mordy, nie dostałby pewnie jeść.Tej nocy de Gier znów miał swój sen.Mężczyzni w melo-nikach tańczyli dookoła niego i używali swoich pistoletówmaszynowych jako fletów poprzecznych.Zawalone ka-mieniczki śródmieścia opierały się o siebie.Nagie dziewczyny, brzydkie straszydła, tańczyły z melonikowymi gangsterami ico jakiś czas odłączały się od korowodu, żeby sobie zrobićzastrzyk.Kanał był napełniony zupą mizo.Stara paniVerboom też z nimi hulała, tak samo naga, z pokurczonymiworeczkami skóry zamiast piersi i z kwiatem rododendronuzatkniętym za ucho.Kiedy przywalcował Grijpstra w objęciachlekarki z Bussum, de Gier nie strzymał.Przekręcił się spoconyw łóżku i z piskliwym rzężeniem obudził się.Olivier, któryspał u niego w nogach, zaatakował go gryząc i drapiąc.Stopa ikostka de Giera krwawiły i wstał, żeby sobie opatrzyć rany.Olivier patrzył na niego przerażony.- Idz spać - powiedział de Gier - za nerwowy jesteś.Następnego ranka obaj policjanci siedzieli bladzi i zpodkrążonymi oczami przed biurkiem nadinspektora.Nadinspektor popatrzył na nich kolejno i poruszył cygaremwykrzywiając wargi.Obok niego siedział komisarz, mały,niepozorny człowieczek.Cisza była przygniatająca.- I co z tym teraz zrobimy? - spytał komisarz nieoczekiwaniegłębokim głosem.- Będziemy kontynuować śledztwo - powiedział Grijpstra - aco możemy robić innego?- Jak? - spytał komisarz.Grijpstra nie odpowiedział.- Co pan o tym sądzi? - rzucił pytanie komisarz i spojrzał wbok.- Sądzę, że Grijpstra ma rację - powiedział nadinspektor.-Będziemy obserwować Beuzekoma i jego roztańczonegoprzyjaciela, a od czasu do czasu ich przesłuchamy.Może cośsię wydarzy, może ktoś zacznie się denerwować.Możedostaniemy jakiś anonim.Może nasz psychiatra coś namzasugeruje.- Może - powiedział komisarz.- Może będziemy potrzebowaliwięcej ludzi.Mogę pomóc.Wygląda to na morderstwo, amorderstwo musimy wyjaśnić.Nadinspektor znowu zapalił swoje cygarko.- Mam plan - powiedział i spojrzał na Grijpstrę - chcesz posłuchać?- Słucham, panie inspektorze - powiedział Grijpstra.- Zaczniemy z drugiego końca.Prowadzący śledztwo spojrzeli na niego pytająco.- Zaraz wytłumaczę - powiedział nadinspektor.- PietVerboom handlował haszyszem.Tego już możemy być pewni.Importował go w beczułkach, pochodzących rzekomo zJaponii.Odnalezliśmy faktury, z których wynika, że zupa mizopochodziła z Pakistanu.Ale z Pakistanu nikt nie importujezupy mizo, jest to typowo japońskie danie.De Gier wyprostował się.- Ależ panie inspektorze, to, co widzieliśmy, to nie byłhaszysz, co to naprawdę jest, nie wiem, ale to nie był haszysz.Nadinspektor skinął głową.- To, co widzieliście, to była zupa mizo, zakupiona przezPieta tu, w Amsterdamie, u hurtownika, który*importuje ją zJaponii.A to, co znalezliście w magazynie fundacji, to też byłazupa mizo, z tej samej hurtowni.Ale Piet importowałpełnowartościowy haszysz, który przychodził z Pakistanu.Niemogę zrozumieć, że celnik przepuścił taką dostawę, bowszystko, co przychodzi z Pakistanu, jest podejrzane, alemoże mieli tłok na granicy.- I ten prawdziwy haszysz Piet sprzedawał dalej Beuze-komowi i Ringmie? - spytał de Gier.- Otóż to.- Ale dlaczego Beuzekom i Ringma nie importowali sami?Przecież są na to dość sprytni?- Właśnie dlatego, że są sprytni - powiedział z uśmiechemnadinspektor.- Nie są firmą handlową i nie handlujążywnością.Piet spełniał obydwa warunki, ta jego fundacjacieszyła się pewną sławą.Importował wiele różnych towarów.I miał kontakty z Pakistanem poprzez Pakistańczyków, którzyodwiedzali jego klub, ponadto był kilka razy w Pakistanie.Sprawdzaliśmy w jego paszportach.W najnowszym nic niebyło, ale przed nim miał jeszcze dwa, odnalezliśmy je wUrzędzie Stanu Cywilnego.Widziałem je.W sumie był czteryrazy w Pakistanie.Prawdopodobnie zabrał ze sobą pustą beczułkę po zupie i kazał swoim Wspólnikom zrobić takiesame.- Ile partii przywiózł w ten sposób? - zapytał Grijpstra.- O ile mogliśmy się zorientować, dwie - odpowiedziałnadinspektor - dwa razy po dwadzieścia beczek.- A te pięć beczek u Beuzekoma? - zapytał de Gier.- Wybieg - powiedział komisarz, który najwyrazniej śledziłprzebieg rozmowy.- Musieli się spodziewać, że możemy trafićna trop i zaczniemy wypytywać o zupę mizo.I dlategozaopatrzyli się w pewien zapas.Haszysz dawno zostałsprzedany i wypalony przez wesoły ludek.- A te siedemdziesiąt pięć tysięcy? - zapytał de Gier.Nadinspektor patrzył na niego z namysłem.- Do tej pory zapoznawaliśmy was z faktami.Nie mogę coprawda dowieść, że w tych beczkach nie było zupy mizo, ale tojest niemal pewne.Mieliśmy już drewniane słoniki zPakistanu pełne haszyszu, skrzynie owoców, które pełne byłyhaszyszu, a teraz mamy beczki z zupą.Widziałem te faktury iwysłaliśmy teleks do Pakistanu, ale firma, która miała niby jeeksportować, nie istnieje.Ich celnik został zapewneprzekupiony.Nie, nie widzę w tym żadnych luk.To byłhaszysz i Piet sprzedawał go Beuzekomowi i jego koleżce.Alecóż, Piet musiał sobie pewnie obliczyć, ile zarobił, i wyszło muza mało.Każdy import tych beczek był ryzykowny.Chciał siędorobić prędzej i na większą skalę.- Heroina - powiedział Grijpstra.- Tak.Heroinę można wygodnie pakować w małe porcje ijest nieporównanie droższa niż haszysz.Sztabka haszyszu dajew detalu dwadzieścia pięć do trzydziestu guldenów, jednapłaska łyżka heroiny sto dwadzieścia pięć do stupięćdziesięciu guldenów.A jeżeli się kupuje haszysz, to możnakupić i heroinę.Nie w Pakistanie, jak podejrzewam, gdzieśbliżej.W Marsylii rafinuje się dużo opium i może udał się tam,żeby powęszyć.Wyjeżdżał co jakiś czas na tydzień, a w ciągutygodnia można z łatwością pojechać do Marsylii i wrócić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl