[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jedząc kolację przy świecach w walentynkowy wieczór? Drwisz sobie ze mnie?!Sala umilkła i dziesiątki par oczu popatrzyło na nas z przyganą.Nadbiegł kierowniksali i poprosił, żebyśmy dokończyli rozmowę w holu. Arthurze, nigdy w życiu nie świętowałam walentynek.To jest wyjście służbowe.Nie rób mi sceny, błagam cię! A ty nie bierz mnie za idiotę! Co to za facet?! To jest Nicolas Hull, renomowany pisarz i scenarzysta.Chce mi powierzyć rolęw serialu, który przygotowuje dla AMC. Więc wystarczy, żeby cię ktoś skusił atrakcyjną propozycją, i już idziesz z nim dorestauracji wystrojona jak dziwka?! Nie wolno ci mnie obrażać!Ale byłem zdenerwowany, zacząłem więc robić jej wyrzuty, powiedziałem, żewychodzi z domu, zostawiając chore trzyletnie dziecko.Lisa nie chciała się zgodzić narolę wyrodnej matki. Jest luty, Sophia ma katar, tak jak dziewięćdziesiąt procent dzieci w tym mieście.To normalne w zimie.Ale tego nie możesz wiedzieć, bo ciebie nigdy nie ma w domu! Wiesz przecież, że to nie moja wina! Wiesz też, jak cierpię z tego powodu, wiesz, żemoje życie jest koszmarem! A dla mnie to nie koszmar?!Kłóciliśmy się, ale ja czułem przede wszystkim zapach jej perfum, wanilii i fiołków.Wyglądała fantastycznie.Miękkie, jedwabiste rozpuszczone włosy opadały jej na nagieramiona i koronkowy top.Na nadgarstkach podzwaniały jej dwa emaliowane kółka.Musiała całe godziny przygotowywać się dla kogoś, kto nie był mną.Nie wybiera sięobiektu do zakochania! Lisa zawsze odczuwała potrzebę testowania swego wpływu namężczyzn.To było dla niej jak powiew świeżego powietrza.Rodzaj barometrumierzącego poziom kobiecości.Wiedziałem to od samego początku, cóż, to się niezmieniło.Ale było powodem mojego smutku, a teraz doprowadzało mnie do szału.Starałem się niczego po sobie nie okazać.Przecież byłem tutaj tylko przezdwadzieścia cztery godziny! Jeszcze mogę wszystko naprawić  pomyślałem naiwnie.Ale myliłem się. Liso, wracajmy do domu, do naszych dzieci! Nie mogę wyjść przed końcem spotkania.Naprawdę chcę dostać tę rolę.Wiem, żemogę ją dostać!Straciłem cierpliwość. Możemy się widzieć tylko przez dwadzieścia cztery godziny w roku, a ty minajspokojniej w świecie oznajmiasz, że wolisz dokończyć kolację z jakimś obcymfacetem, zamiast spędzić wieczór ze mną?! Daj mi dwie godziny i wrócę do ciebie do domu.Chcę mieć czas eleganckozakończyć to spotkanie.  Nie, nie wrócisz do tego typa!Chwyciłem ją za rękę, ale ona się wyrwała. Przestań nas ośmieszać! Nie proszę cię o pozwolenie! Nie jestem twoją własnością! Liso, wracaj ze mną, bo inaczej& Inaczej co? Uderzysz mnie?! Za włosy zaciągniesz mnie do domu?! Opuściszmnie?! Bo w tym akurat jesteś mistrzem, Arthurze!  Zrobiła w tył zwrot, żeby wrócićdo stolika. Znikający skurwysyn!  rzuciła w moim kierunku, odchodząc.3Wyszedłem z restauracji wściekły i załamany.Na chodniku parkingowy przyjmował kolejny samochód, otwierając drzwiczkiroadstera kabrioletu kobiecie, która siedziała za kierownicą: piękności o długichprostych włosach i sznurowanych skórzanych muszkieterkach nad kolana.Nie zastanawiałem się długo.Podbiegłem i wyrwałem jej kluczyki, które wręczałaparkingowemu. Hej, proszę pana!Korzystając z zamieszania, usiadłem za kierownicą i odjechałem z piskiem opon.Opuściłem Manhattan drogą biegnącą wzdłuż rzeki Hudson i wjechałem na StateHighway prowadzącą do Bostonu.Jechałem, wciskając gaz do dechy przez prawie cztery godziny, przyspieszałem, jaktylko mogłem, lekceważąc zasady bezpieczeństwa.Uciekałem, roztrzęsiony, zagubiony,skonsternowany zachowaniem kobiety, którą kochałem.Czułem, że puszcza jakaśtama.Byłem zmęczony, wyczerpany, niezdolny wziąć się w garść.Jaki miałem wpływna wydarzenia? %7ładnego.O niczym nie decydowałem, poddawałem się losowi.Oddwudziestu lat nie miałem żadnego wpływu na swoje życie.Występowałem na jegoscenie nieregularnie, że tak powiem.Walczyłem, próbowałem dawać sobie radę.Nieuciekałem od starć, ale jak się bić, kiedy nie wiadomo nawet, z jakim wrogiem mam sięzmierzyć?Gdy tylko znalazłem się w Bostonie, obudziły się moje stare przyzwyczajenia.Zaparkowałem roadstera w jakiejś uliczce w Charlestown i pchnąłem drzwiirlandzkiego pubu MacQuillan, w którym byłem kiedyś stałym klientem.Wreszcie jakieś miejsce, które się w ogóle nie zmieniło! Bar istniał od końca XIXwieku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl