[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakby oglądał film, którego dalszy ciąg łatwo przewidzieć.To,że w taksówce by ł z nią jakiś mężczy zna, także należało do scenariusza.Pochy liła się, mówiła coś,jakby chciała się z nim pożegnać.Ale on wy siadł za nią, próbował objąć.Odsunęła się, on jednaknie rezy gnował.Michał spręży ł się w sobie.Wy obraził sobie, jak w kilku skokach dopada natręta, alepowstrzy mał odruch.I postąpił słusznie, bo Agnieszce właśnie udało się wepchnąć tego kogośz powrotem do taksówki.Samochód odjechał, a ona ruszy ła w stronę domu, jednak okrężną drogą,jakby chciała sprawić wrażenie, że nadchodzi od strony przy stanku.Na wy padek gdy by Michałczekał na nią w oknie.Przebiegł na skróty przez trawnik między blokami i zdąży ł do klatki, zanim znalazł się w poluwidzenia Agnieszki.W mieszkaniu nie zapalił światła.Zrobił to, dopiero kiedy otworzy ła drzwii weszła.Pojawił się w przedpokoju, udając, że właśnie się obudził. Już my ślałem, że spózniłaś się na ostatni autobus  powiedział. Nie, to autobus się spóznił  odpowiedziała. Bałam się, że nie przy jedzie w ogóle.Zawsty dził się, że dała się złapać na tak pry mity wną wędkę. Podeszła do niego, próbowała pocałować jak co wieczór.Ale zatoczy ła się lekko i musiałaoprzeć się dłonią o ścianę.Alkohol w jej oddechu poczuł z daleka. Idz spać  powiedział. Jesteś pijana. Chy ba mam prawo wy pić piwo, co? Czy nie mam? To się teraz nazy wa piwo? Ty, o co ci chodzi, co? O to, że kłamiesz.Autobus się nie spóznił, przy jechał o czasie.Ty lko ciebie w nim nie by ło.Przy jechałaś taksówką z facetem. Szpiegujesz mnie, tak? Nie.Wy szedłem po ciebie, żeby ś nie wracała sama przez osiedle o tej porze.Znów próbowała go objąć. Michał, przepraszam, nie złość się.Nie chciałam& Wszy stko ci& Daj spokój, nie wy silaj się.Zmierdzisz wódą.Chwy cił ją za przeguby, odepchnął.Wiedział, że zabolało, choć nie pokazała tego po sobie.Nagle zmieniła się na twarzy. Co ty sobie wy obrażasz, draniu? Nie jestem twoją niewolnicą! Czy ty w ogóle maszpojęcie, z czego muszę dla ciebie rezy gnować? Nie prosiłem się o to. Ale nie odmówiłeś, prawda? Mój błąd.Więcej go nie popełnię. My lisz się.Nie to by ło twoim błędem.Gdy by ci się ciągle w mózgu nie roiły chore rzeczy,takie jak teraz&Chy ba przestraszy ła się tego, co powiedziała.Ale i ona nie miała już siły nad sobą panować.Choć widziała, co się z nim dzieje.Jak zaciska pięści, jak znów bieleją mu policzki. No proszę, uderz.Jeszcze tego nie robiłeś.A miałby ś ochotę, co?Jego pięść już w powietrzu zmieniła kierunek, minęła głowę Agnieszki i trafiła prostow oszklone drzwi.Szy ba wy leciała z brzękiem, który w nocnej ciszy wy dawał się ogłuszający.Agnieszka przy cisnęła dłonie do uszu.Poprawił z drugiej ręki w resztkę szy by, która jeszcze tkwiła w ramie.Krew bry zgała naściany, na lustro, na twarz Agnieszki i jej sukienkę.Kiedy szy by już nie by ło, bił w ścianę, ażwszy stko dy gotało, dopóki nie stracił czucia w dłoniach. Wy prowadzę się rano  powiedział bezbarwny m głosem. Teraz jestem zmęczony.Jak automat dotarł do kuchni, padł na leżankę.Leżał długo, otępiały, bez świadomości upły wuczasu.A potem przestała działać adrenalina i ręce zaczęły go rwać.Ból promieniował od dłoni ażpo barki.Bez emocji pomy ślał, że któraś kość może by ć pęknięta.Albo i niejedna.Miałświadomość, że tak czy inaczej czekają go niełatwe godziny.Potem usły szał płacz Agnieszki za ścianą.Nie poruszy ł się, choć i jego dławiło w gardle.Silniej niż kiedy kolwiek wcześniej ogarnęło go uczucie, że wszy stko poszło nie tak z jego winy.Agnieszka miała rację.Zasługiwała na lepszy los.Powinna zostać z sy nem tego lekarza.Usły szał ciche kroki w przedpokoju.Zatrzy mały się w drzwiach kuchni.Ale Agnieszkazdecy dowała się odezwać dopiero kilka minut pózniej. Jeśli chcesz wiedzieć, to miałam dwa powody, żeby się dzisiaj upić.Nagle wszy stko zrozumiał, jakby doznał oświecenia.  Try bała umarł, tak? Wiedziałeś? Teraz już wiem.A drugi powód? Staś jest twoim sy nem.Nie udało mu się powstrzy mać gwałtownego łkania; wzbierało w nim długo.Zdołał ty lkowy krztusić: Biedny chłopiec& Co ty, płaczesz?  zapy tała. Skąd, śmieję się! Nie sły chać?Zapaliła światło. Jezus!  wy krzy knęła.Dopiero teraz on także spostrzegł, że jego ubranie, leżanka i podłoga by ły zalane krwią.Naścianie zostały krwawe ślady jego dłoni. Opatrzę ci to, jak potrafię, a jutro pójdziesz do chirurga  oznajmiła Agnieszka.Nie chciał jej dobijać, więc nie powiedział głośno, że nie będzie żadnego jutra.Zresztą onana pewno wiedziała to sama, ty lko z kolei udawała przed nim.Konkretne zajęcie pozwoliło jej nieco odzy skać równowagę.Michał bez protestu pozwalał jejczy ścić rany z ty nku, wy jmować pozostałe w nich kawałki szkła, przemy wać i bandażować.Gorzej niż do tej pory boleć nie mogło.Wreszcie, kiedy obie jego dłonie wy glądały już jak dwie białe kukły, objął jąprzedramionami.Pociągnął na siebie. Co, już nie śmierdzę wódą?  zapy tała żałośnie. Zmierdzisz, ale nie szkodzi.Kochali się, dopóki oboje całkiem nie opadli z sił.Choć żadne z nich tego nie powiedziało,oboje nie starali się już stwarzać pozorów, że nie jest to ostatni raz.Ty mczasem za oknem wstał mglisty poranek, a potem zaczęło padać.Niebo nad Warszawązasnuwały niskie chmury.Także wówczas, kiedy wy siedli z metra pod Arsenałem i skręcili doogrodu Krasińskich na pożegnalny spacer.Wkrótce by li przemoknięci, ale nie zważali na toi długo jeszcze siedzieli na ławce w opustoszały m parku, trzy mając się za ręce.Nie rozmawiali.Bo już nie by ło o czy m rozmawiać.Wreszcie Michał się podniósł. Chodzmy.Nie dam rady dłużej.Wciąż trzy mając się za ręce, szli powoli ku bramie od strony Długiej.Podziemny mprzejściem przedostali się na drugą stronę Andersa i przy stanęli przed Pałacem Mostowskich. To tutaj?  zapy tała. Nie wy gląda, prawda? Równie dobrze mógłby to by ć pałac ślubów.Objęli się po raz ostatni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl