[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był coraz bliżej, aż wreszcie zaczęła rozróżniać jego surowe rysy izorientowała się, że idzie wprost ku niej.Sparaliżował ją strach.Oblizałasuche, słone usta i zdała sobie sprawę, że oddech jej przyspieszył.Pamiętała, co mówił William.Coś niedobrego w tym człowieku.Czydlatego właśnie czuła się w ten sposób?Bess, chodz tu, pomóż mi łapać te rybki.Tatuś się ucieszy! Bess,chodz szybko!Bess oderwała się od przedmiotu swej fascynacji i zwróciła w stronęsiostry. - Margaret, poczekaj chwilkę, nie spłosz ich, zanim do ciebie przyjdę.Ponownie spojrzała na plażę, choć jakaś jej część z trudem się na toodważyła, jakby w obawie, że ujrzy Gideona zaledwie kilka kroków odniej.Ale on zniknął.Przed nią rozciągała się pusta plaża.Pusta inienaruszona.Pobiegła naprzód, oglądając piasek w poszukiwaniuśladów, ale nic nie znalazła.Słyszała wołanie Margaret, jednak szukaładalej, rozchlapując płytką pianę, przyglądając się plaży i skałomprowadzącym do klifu.Nic.Usiłowała przekonać samą siebie, że musiałiść po mokrym piachu, jego ślady szybko wypełniły się wodą inatychmiast zostały zmyte.Wydawało się to logiczne.Ale niewyjaśniało, w jaki sposób przeszedł fragment suchego piasku odkrawędzi wody i jak wszedł na ścieżkę prowadzącą na szczyt klifu.Anijak pokonał tę odległość tak szybko, że go nie zauważyła.%7łe nie widziałago teraz, jak mozolnie wspina się krętą ścieżką.- Bess? - Margaret zaczynała się niepokoić.Bess pospieszyła w stronę siostry, czując wściekłe bicie serca.3Rok przeszedł z lata w brązowiejącąjesień, a cała rodzina zajęła sięzbiorem jabłek.Drzewa, choć nie najmłodsze, były ciągle zdrowe, daływięc kolejny przyzwoity plon.Ziemia zaczynała rozmiękać od corazsilniejszego deszczu, lecz na gałęziach ciągle były liście, teraz bardziejmiedziane niż zielone.Bess wraz z innymi pracowała w sadzie,poświęcając temu zajęciu dużo uwagi.John zatrzymał wóz w bramie.Delikatnie wsypywano na niego kolejne kosze jabłek, by przewiezć je dostodoły.Od tej chwili Anne i Bess miały spędzać dużo czasu zgniatając jabłka w prasie, by wyprodukować mocny i słodki cydr, zdolny ugasićpragnienie i podnieść na duchu w ciągu kolejnych dwunastu miesięcy.Thomas i John wspinali się na drewniane drabiny z okrągłymiszczeblami, sięgając górnych gałęzi drzew.Gdy schodzili, Bess i Anneodbierały od nich jabłka, Margaret zaś kazano zbierać spady.Cały plonzostanie skrupulatnie zebrany i rozłożony w suchej, przewiewnej częścistodoły.Była to żmudna praca, ale zainwestowany czas przyniesiedywidendy.- Thomas, usnąłeś tam na górze? - Bess, stojąca u stóp drabiny znadstawionym fartuchem, zaczynała się niecierpliwić w oczekiwaniu naowoce.Z pobliskiego drzewa dobiegł śmiech ojca, którego głowa wysunęłasię spośród listowia.Ach, Bess, może Tom nie może się zdecydować.Zajmujemy się takważną pracą.Wolę cydr bez robaków.Rozdrażniona Bess zaczęła stukać stopą.- Może czeka, aż się ruszą- mruknęła.Gałęzie nad jej głową rozstąpiły się.Thomas ukazał zmarszczonebrwi.- Przestań mnie łajać, Bess.Robię, co mogę.Bess westchnęła.- Lepiej wpuść mnie na górę, jeśli ta praca zbytnio cię męczy.Anne przeszła obok nich z kolejnym pełnym koszem.- Bess, zostaw go w spokoju.Od twojego nękania nie będzie pracowałszybciej.Bess otwarła usta, pragnąc zaprotestować przeciwko temu, z czymkazano jej się pogodzić, gdy nagle, bez ostrzeżenia, przeleciał obok niejThomas i bez jednego krzyku uderzył o ziemię.Przez krótką chwilę Bessbyła zbyt zaskoczona, by się ruszyć, lecz szybko lamenty Margaretprzywróciły jej zdrowy rozsądek. - Thomas? - Bess pochyliła się nad bratem.Powtórzyła jego imię, alechłopak się nie ruszał.Anne utorowała sobie drogę do syna.- Thomas! Puść mnie do niego.Margaret, odsuń się na bok, dziecko.Thomas?  uklękła obok chłopca, który w końcu jęknął i otworzył oczy.Cała rodzina odetchnęła z ulgą.- Skąd się wziąłem na dole? - zapytał, próbując wstać.- Ciii! Leż spokojnie - nakazała Anne, gładząc go po czole.Skrzywiłasię, cofając dłoń, jakby skóra syna ją parzyła.Spojrzała na Johna.- Magorączkę.- Czy to dlatego spadł? Anne skinęła głową.- Pomóż mi go zabrać do domu i położyć do łóżka.Ostrożnie postawiligo tak, by oboma ramionami opierałsię na barkach rodziców, i na wpół zanieśli go do chaty.Bess chciałaiść za nimi, lecz Anne zawołała:- Pomóż Margaret przy spadach.Wróćcie, kiedy skończycie.Bess nie podobało się takie wykluczenie.Chciała pomóc w opiece nadThomasem, a nie zostać w sadzie.Ale wiedziała, że praca musi iśćnaprzód.Oraz, co ważniejsze, że nie wolno niepokoić Margaret.Zrobi,jak jej kazano, a pózniej obejmie dyżur przy łóżku brata.Posłanie dla Thomasa przygotowano w głównej izbie, by mógłkorzystać z ciepła płonącego tu ognia.Gdy zapadł zmrok i Bess wreszciezabrała Margaret do domu, widok brata ją zaniepokoił.W ciągu kilkugodzin z bladego, ale silnego młodego mężczyzny zmienił się wpokrytego potem, trawionego gorączką chłopca o nierównym oddechu izamglonym wzroku.Przyszła kolej Bess, by delikatnie ocierać twarzbrata.Anne dodała do wody kilka kropli olejku różanego, ale niemaskowały one coraz mocniejszego zapachu przegrzanego ciała nie- szczęsnego Thomasa.Pomimo ognia, który wydawał się w nimpłonąć, chłopak drżał, jęcząc z bólu kończyn i stawów.Skarżył się, że jestmu bardziej zimno, niż krowiemu ogonowi w zimie.Kiedy Margaretusnęła w drugim pokoju, Anne w asyście Johna i Bess rozebrałaThomasa.Umyli go całego i ubrali w miękką koszulę nocną ojca.- Co to jest, mamo? - zapytała Bess.- Gorączka.- Ale z jakiej choroby pochodzi? - naciskała Bess, pragnąc otrzymaćbardziej szczegółową odpowiedz.- Zbyt wcześnie, by to stwierdzić.Musimy przy nim czuwać.Czaspokaże, co powoduje jego cierpienia-Anne nie odpowiedziała na pytającespojrzenie córki.- Idz do mleczarni.Przynieś mi wysoki słój z górnejpółki.- Herbatka pokrzywowa? Teraz Anne na nią spojrzała.- Tak.Pamiętasz, jak ją przygotować? Bess skinęła głową.- Pospiesz się więc.Niechętnie opuściła miejsce u boku brata, jednak musiała wykonaćpowierzone zadanie, rada, że matka uznała ją za zdolną przygotować dlaniego napar.Gdy dotarła do drzwi mleczarni, odwróciła głowę.Tamtychtroje tworzyło przejmujący obraz - matka klęczała u boku chorego syna,ojciec stał obok niej.Bess ujrzała, jak John, nie odrywając wzroku odThomasa, pogłaskał policzek Anne, ona zaś położyła rękę na jego dłoni imocno przycisnęła ją do twarzy.Bess pojęła, na podstawie tej króciutkiejchwili, tego jednego, lecz wymownego gestu, że brat jest w śmiertelnymniebezpieczeństwie.Do następnego ranka Thomas nie wyglądał lepiej ani gorzej, ale straciłzdolność snu.Kręcił się na łóżku, przenosząc ciężar ciała na różne strony,na próżno usiłując znalezć mniej bole- sną pozycję.Margaret wyszła zebrać jajka.John pojechał doBatchcombe na targ sprzedać sery.Anne i Bess pracowały nadkoronkami, by pozostać blisko Thomasa.Nagle chory spuścił nogi napodłogę i spróbował się podnieść.Obie kobiety rzuciły się w jego stronę.- Thomas - matka położyła mu ręce na ramionach - musiszodpoczywać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl