[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bałam się jak jeszcze nigdy w życiu.Dochodziła północ.Sen oddalał się coraz bardziej.W pracy wszystko wydawało mi się dziwne, poprzestawiane, nie naswoim miejscu.Ludzie nie mieli litości.Ciągle ktoś czegoś ode mniechciał.Ktoś pytał o raport.Malcolm chciał wiedzieć, czy dobrze się czuję.Niamh miała pretensje, że zapomniałam zamówić kuriera.Maria prosiła opomoc przy prezentacji.Dajcie mi wszyscy spokój! Nie mam do tegogłowy! Myśli rozbiegały się po całym open space, zataczały krąg,wzbijały się w gęstą chmurę, jak stado czarnych ptaków, i przelatywałynisko nad moją głową, kracząc złowieszczo, ciągnęły w stronę Kuby.Niemiałam odwagi do niego zadzwonić.Nie w czasie pracy.Wieczorem nie poszłam na tańce do Mint z Sinead, Jenny i Eamonem.Zaniedbałam piątkową tradycję.Siedziałam w pustym domu.Czekałamnie wiadomo na co.Miałam płonną nadzieję, że Ewka zadzwoni i odwoławszystko, tłumacząc, że tylko jej się zdawało.Wyczekiwałam telefonu odKuby, który powiedziałby, że od wczoraj jest na delegacji w Płocku albogdziekolwiek, byle dalej od Cynamonu.Potrzebowałamzaprzeczenia.Zamydlenia oczu.Złudzenia, że wszystko będziedobrze.Nie było niczego w okalającej mnie ciszy, żadnego zaczepieniadla sfrustrowanych myśli.Wzięłam telefon do ręki, wybrałam numerKuby.Przeczuwając, że będzie bolało.Zrobił to szybko, bez znieczulenia.Uderzył prosto w serce, nieszukając okrężnej drogi.%7ładnych wykrętów, żadnych złudzeń, nagaprawda.Prawda, która powaliła mnie na ziemię, zatruła powietrze.- Mam kogoś.Przepraszam.Nie umiem żyć w związku na odległość.Myślałem, że to proste.Myliłem się.- Kim ona jest?- Dziewczyna z mojej pracy.- Od jak dawna?- Od miesiąca, ale to poważne.- A co będzie z nami?- Koniec.Wybacz.Nigdy nie chciałem cię zranić.Mówił coś jeszcze, nie dochodziły do mnie te słowa.Wyłączyłamtelefon.W uszach narastał nieznośnie brzęczący szum.Oczy nienapełniły się łzami.Powieki przymknął nieznany ciężar.Poczułam, żelecę gdzieś w głąb siebie.Straciłam przytomność.Wróciłam z tego niebytu po jakimś czasie.Nie pamiętam, jak długomnie nie było.Spojrzałam na telefon, porzucony na łóżku obok moichzdrętwiałych kończyn.Piętnaście nieodebranych połączeń, od Kuby iEwy.Chciałam do niej zadzwonić, ale nie mogłam.Nie mogłam mówić otym ani o niczym innym.Ciągle czułam nicość.%7ładnych emocji, bólu.Pustka.Rozbicie.Brak sił.To tak pęka serce? Cicho, bez bicia dzwonów,szarpiącej wnętrzności rozpaczy, bez wołania o pomoc, w kompletnejgłuszy?Potem nawiedził mnie płacz.Tylko skąd brały się te łzy? Najpierwwymknęła się jedna, potem druga.I już się rozlało.Siorbałam, chlipałam, łkałam.Spazmatycznie.Bez końca.Położyłamgłowę na poduszkę i poczułam, jak wszystko robi się mokre.Podniosłam się rano z łóżka, wytrącona z letargu przez promieniesłońca.Nie spałam w nocy.Płakałam.Odganiałam myśli.Poduszkaprzemokła od mojego zasmarkanego płaczu.Wyrzuciłam ją na dywan.Położyłam się znowu, trzymając głowę płasko, gapiąc się w sufit.Zapipczał telefon.Esemes od Kuby: Kasiu.Napisałem e-maila.Przeczytaj.Proszę".Wstrząsnął mną dreszcz.I wtedy mnie to dorwało.Rozrywający ból, nawałnica nadchodząca zwnętrza.Skurcz paraliżujący serce, krtań.Strach krztuszący jak spaliny.Nie do wytrzymania, nie do opisania, nie do zapomnienia.Po czasiewspominałam to jak wyrywanie zęba.Na rok przed wyjazdem do Irlandiibardzo bolał mnie ząb, łykałam garściami leki przeciwbólowe, płukałamgada whiskey, ale nic nie pomagało.Poszłam do dentysty, zrobiłprześwietlenie i powiedział, że nic nie pomoże, trzeba rwać.Ekstrakcjanie będzie bolała, obiecał w odpowiedzi na strach wylewający się z moichoczu.Nie bolało.Poczułam lekkie uszczypnięcie, rozchodzące się podziąśle, które po chwili zdrętwiało razem z kawałkiem mojego nosa ipoliczka.Nie czułam uścisku metalowych kleszczy wokół zęba anirwania, haratania dziąsła, łamania korzeni.Nic, po kilkunastu minutachplułam krwią, ropą, przykładałam zimny kompres, i tylko widok tegowydawał mi się nieprzyjemny.Po godzinie znieczulenie zaczęłopuszczać.Powrócił ból.Bolało mnie wszystko: dziąsło, kość policzkowa,ząb, którego już nie miałam, głowa.Goiło się przez wiele dni.Alkohol, wpadło mi do głowy, trzeba to zagłuszyć, zapić.Na wiotkichnogach zeszłam na dół do kuchni, w szafce pod oknem znalazłam butelkęJameson i rumu Bacardi.Zabrałamobie butelki z powrotem do sypialni.Nie dbałam o szklankę.Piłamdrobnymi łykami, kaszlałam, paliło przełyk jak diabli.To dobrze, niechpali, niech niszczy, byle nie czuć tego, co tam siedzi, co boli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]