[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kciuki Jordana lekko ugniatały jej ciało.- To usuwa.- Nie dotykaj mnie.Nadal masował jej kark.- To cię rozluzni, do diabła.- Nie dotykaj mnie!Raptownie opuścił ręce i cofnął się o krok.- Myślisz, \e próbuję cię uwieść? - spytał cicho, obchodząc krzesło, \eby stanąć przednią.- Nie jestem głupcem, Marianno.Próbowałem tylko ci pomóc.- Nie chcę twojej pomocy.- Ale musisz ją przyjąć, póki to się nie skończy.Walcząc o drobiazgi, obojeniepotrzebnie rozproszymy siły, a to mo\e zaszkodzić Alexowi.- Spojrzał jej prosto w oczy.-Bez względu na to, jak bardzo w tej chwili mnie nienawidzisz, chyba wiesz, \e dotrzymujędanego słowa.Dopóki nie uwolnimy Alexa, nie będę próbował namówić cię do niczego więcejoprócz współpracy.- Uśmiechnął się złowieszczo.- Gdy jednak moja wina zostanie zmazana,nie obiecuję dalej niczego.Wiesz, \e moja moralność jest dość chwiejna.- Obrócił się iskierował do drzwi.- Przed świtem wyje\d\amy do Southwick.Byłbym wdzięczny, gdybyśtrochę wypoczęła.Stracimy zbyt wiele czasu, jeśli będziemy musieli zbierać cię omdlałą zziemi.Było jeszcze ciemno, gdy Marianna wyszła na zamkowy dziedziniec.Pochodnie paliłysię jaskrawym światłem w lichtarzach przed frontowymi drzwiami.Słu\ba krzątała się,przygotowując wyjazd, a Dorothy kierowała tym zamieszaniem.- Co za hańba - Gregor odsunął troskliwego słu\ącego spieszącego mu z pomocą i samniezgrabnie wgramolił się na wóz, stojący przed drzwiami.Skrzywił się i uło\ył na posłaniu.-Powiedziałem Jordanowi, \e jestem ju\ dość silny, by jechać o własnych siłach, ale on sięuparł, \e trzeba mnie rozpieszczać jak dziecko.Marianna wiedziała, dlaczego Jordan tak postanowił.Bezlitosne oświetlenie zdradzało, \etwarz Gregora jest ściągnięta bólem i blada, jakby nie było w niej kropli krwi.- Czy jesteś pewien, \e czujesz się dość dobrze, by znieść morską podró\?- Có\ innego jest do roboty na statku prócz odpoczynku? Zanim dopłyniemy do Kazania,będę silny jak byk.- Do Kazania? Przecie\ płyniemy do Montawii.- Jordan postanowił \eglować prosto do Kazania i negocjować z Nebrowem z pozycjisiły.Nie widziała korzyści z takiego postawienia sprawy.- Dobrze, \e mi o tym powiedziałeś.Gdzie jest Jordan? Gregor skinął głową w stronęinnego wozu, znajdującego się przy stajni.- Pilnuje ładowania twoich witra\y.- Roześmiał się.- Ale bystrą gołąbeczką sięokazałaś.Wcale nie przyszło mi do głowy, co naprawdę robisz.- Trudno nazwać mądrością robienie tego, co nale\y.- Dostrzegła Jordana, który wyszedłze stajni i sprę\ystym krokiem zbli\ał się w ich stronę.- Spakowałeś wszystkie? - spytała.- Jak mógłbym któryś zostawić, skoro ka\dy mo\e być D\i-dalarem?- Zało\ę się jednak, \e przed ładowaniem przyjrzałeś się bardzo dokładnie ka\demu zosobna.- Oczywiście.- Uśmiechnął się.- Nawet je zmierzyłem.Wszystkie mają rozmiardziewięćdziesiąt na sześćdziesiąt.Niektóre wydały mi się nieco bardziej skomplikowane odinnych, ale odró\nić nie potrafię.Ka\dy mo\e być D\idalarem.Kazałem opisać zawartośćskrzynek, \eby oszczędzić czasu, gdy będziesz chciała się do nich dostać.- Bardzo przydatny pomysł.- Zmieniła temat.- Dlaczego płyniemy do Kazania? Gregormówi, \e zamierzasz negocjować z pozycji siły, ale ja nie chcę, \eby Nebrow pomyślał, \estawiamy opór.- Nebrow nie zniszczy swojej broni tylko dlatego, \e widzi zagro\enie.Ponadto mo\emypotrzebować pomocy zaraz po odebraniu chłopca.Według Janusa siły Nebrowa w Montawiirosną.Będzie bezpieczniej wziąć Alexa do Kazania.Zaraz po odebraniu chłopca.Jordan wydawał się tak konkretny, \e Marianna poczułaprzypływ nadziei.Choć jednak wmawiała sobie, \e wszystko pójdzie dobrze i Alex odzyskawolność, trudno jej było nabrać do tego przekonania.Jordan uniósł brwi.- Zadowolona?- Nie.Nie będę zadowolona, dopóki Alex nie odzyska wolności.Ale popłyniemy doKazania.- Cieszę się, ze wyra\asz zgodę.- Kpiąco skłonił przed nią głowę.- Ostatnie skrzynkibędą załadowane za kilka minut.Bądz gotowa do drogi.- Jestem prawie gotowa.Chcę jeszcze tylko po\egnać się z Dorothy.- Ju\ powiedziałem jej do widzenia - stwierdził Jordan.- Omal nie zmroziła mnie naśmierć swą dezaprobatą.Zdaje się, \e według niej to ja urządziłem porwanie Alexa, \ebywciągnąć cię głębiej w zastawioną na ciebie sieć zepsucia i.- Urwał, widząc przymru\onepowieki Marianny i wzrok skupiony na jego twarzy.- Co się stało? Co jest nie tak?- Nic.Pokręcił głową, przyglądając się jej minie.- To Dorothy - stwierdził po chwili.- Co ona ci powiedziała?- Niewa\ne.- Co powiedziała?Wzruszyła ramionami.- śe wybacza mi utratę cnoty.- Bo\e.Zmusiła się do uśmiechu.- Jestem pewna, \e we własnym przekonaniu okazała się bardzo wielkoduszna wobeckobiety o reputacji zrujnowanej w oczach wszystkich szacownych ludzi.Zaklął pod nosem.- Uraziła cię.- Nie umie inaczej.Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, \e jest w tym coś, co mo\eurazić.Chciała być miła.- Odwróciła się od niego.- Będę gotowa do odjazdu za kilka minut.-Nagle pomyślała o czymś i spytała za siebie: - Jaką uprzejmość jej kiedyś zrobiłeś?- Uprzejmość?- Kiedy poznałam Dorothy, powiedziała mi, \e zawdzięcza ci jakąś wielką przysługę.- Nic szczególnego.- Poniewa\ nadal stała w oczekiwaniu, wzruszył ramionami ipowiedział: - Nikt nie chciał publikować jej ksią\ek.Namówiłem firmę MacArthy i Syn, \ebyto zrobiła, oczywiście za odpowiednią opłatą.- Rozumiem.- Przechodząc przez dziedziniec do schodów, przy których stała terazDorothy, czuła na karku spojrzenie Jordana.Biedna Dorothy, swój największy triumf w \yciuzawdzięczała jednemu z owych męskich gnębicieli, których skazała na potępienie.- Pojadę z tobą, jeśli sobie \yczysz - powiedziała szorstko Dorothy.- Nie wydaje mi się,aby podró\owanie z Jordanem z ten sposób było odpowiednie dla ciebie.Nawet teraz, uwa\ając ją za kobietę upadłą, Dorothy starała się naprawić sytuację.Marianna poczuła w środku ciepło, przemieszane ze smutkiem.Nie mogła potępiać Dorothy.Według niej nie była ju\ tym wszystkim, czym ona chciałaby ją widzieć.Musiała przyjąćDorothy taką, jaką była.- Montawia nie jest podobna do Anglii.Nie zrozumiałabyś tego.Tu będziesz szczęśliwsza.- Szybko ją uściskała.- Do widzenia, Dorothy.Dziękuję ci zawszystko.- Znajdziesz brata - szorstko powiedziała Dorothy.- I latem wrócisz do Cambaronu.Marianna tylko się uśmiechnęła, potem odwróciła się i zeszła po schodach do wozu, przyktórym stał Jordan.Nie patrząc na Dorothy, posadził Mariannę na kozle i sam wspiął się namiejsce obok.- Pomachaj jej na po\egnanie - cicho powiedziała Marianna.- O tak, bo pomacham.- Ona bardzo cię lubi.Byłaby ura\ona, gdybyś zachował się tak chłodno.Rzucił na nią okiem.- A co z twoją urazą?- Nie musisz walczyć w moim imieniu.- I dodała stanowczo.- Pomachaj jej.- Ty uparta kobieto
[ Pobierz całość w formacie PDF ]