[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja brałem to jakoś tragicznie, a mój kolega, co mniegniewało, komedię czystą robił z tego. Starym przypominasz syna! Z czułością są dla ciebie, co w tym ukaduka tak desperackiego! Dzierżawę puszczą ci tanio, któż wie! Ingratiam podobieństwa, wnuczkę jeszcze mogą wydać za ciebie! A tensię zżyma! Mnie, przyznaję się, i gniewało, i niecierpliwiło, że nie sobie byłemwinien te łaski i fawory, ale jakiemuś nieboszczykowi.Być żywymupiorem nie jest rzeczą miłą.Chciałem się i dzierżawy wyrzec a uciekać, ale Zbąski mnie za połytrzymał i aż do połajania przyszło, bo mnie dziwakiem nazwał.Ani ja,ani on nie wiedzieliśmy naówczas, w co wpadłem z tym moimnieszczęśliwym podobieństwem do nieboszczyka szwoleżera.Pózniejznacznie dopiero od matki mojej żony dowiedziałem się, jak rzeczystały.Starościna tak była uderzona żywym obrazem ukochanego syna, żesobie powiedziała, iż ja byłem nim w istocie, żem się tylko z jakichśpowodów chciał pod obcym ukrywać imieniem i że fortelu użyłem,aby do rodziców przyjechać.Na próżno pani Sawicka w początkachusiłowała jej to wyperswadować, mówić sobie nawet nie dawała,abym ja kim innym był, jak jej synem. Co ty mi gadasz, proszę cię!  odezwała się do córki. To on!To on! Widać, że mu jakieś biedakowi grozi niebezpieczeństwo, że sięmusi ukrywać.Dwóch ludzi tak podobnych do siebie, nie może byćna świecie; mowa, ruchy, uśmiech.To mój Włodzio! To on!Starosta w początkach usiłował żonie wyperswadować takżeprzywidzenie to; rozpłakała się tylko, zniecierpliwiła; nic niepomogło. Niby ja nie rozumiem! Przyjechał za dzierżawą! A tak! Udawajmy,że nie poznajemy, ale to on, serce moje go czuje!I mąż, i pani Sawicka musieli staruszkę przy tym złudzeniu zostawić,mając nadzieję, że następne dnie je rozproszą.Nazajutrz rano zaledwieśmy się ubrali, starosta kazał się powieść izasiadł na gawędkę, o wyjezdzie mówić nie dawał, myśl dzierżawychwycił gorąco, kazał przynieść inwentarze, osnuł objazd majątku nadni kilka rozłożony; a że dnia tego lał deszcz, potrzeba było zoględzinami czekać lepszej pory. Musiałem przesiedzieć niemal cały dzień ten przy staruszce, któramnie od siebie puścić nie chciała.Jakkolwiek przykrą mi była ta rolacudza, pożyczona, macierzyńskie to przywiązanie, czułość,serdeczność starościny chwyciły mnie za serce.Ja com matkę straciłzawczasu i ledwie ją sobie przypominałem, znajdowałem w niej tęmiłość macierzyńską, której żadna w świecie zastąpić nie może;poddałem się losowi mojemu, powiedziałem sobie, że mogąc osłodzić biednej staruszce kilka chwil życia, byłbym okrutnym, gdybym dlafantazji jakiejś i dumy się cofał.Zarazem jednak, czując się sobą i chcąc okazać, jakim byłem wistocie, aby powoli wywieść ją z błędu, już tego dnia nabrałemśmiałości, rozweseliłem się i nadrabiałem fantazją może do zbytku.Na nieszczęście, co miało pomóc, to jeszcze utwierdzało; znać, żeobyczaje i humor nieboszczyka szwoleżera, równie jak twarz, domoich być musiały podobne.Im bardziej starałem się być panemSewerynem, tym więcej byłem Włodziem.Skutkiem osobistego położenia mojego, jakby w myśl starościny idąc,mąż jej; pani Sawicka, a co gorzej obie panienki, córki jej, spoufalałysię ze mną coraz bardziej i ja z nimi.Młody byłem, a Lorcia, ślicznedziewczę, wesołe, naiwne, od pierwszego wejrzenia uczyniła na mniewrażenie.Starościna tegoż dnia, niby odkrywszy moje podobieństwodo syna, pół żartem, pół serio, zażądała, żebym ją mamą nazywał, ipoczęła mnie Włodziem wołać.Zatem szło, że pięknych dwóchpanien zostałem wujaszkiem, co ze śmiechem i wesołością przyjęto zarzecz postanowioną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl