[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była taka ufna.Dotarli do wierzby.Musieli się przedrzeć przez zasłonę zwisających gałązekotaczających pomalowaną na biało drewnianą ławeczkę.Martin opadł na nią zteatralnym westchnieniem, a Lizzie usiadła obok niego, szeleszcząc jedwabnąspódnicą.Nie wypuszczając z uścisku jego ręki, odwróciła się ku niemu i zajrzałamu w twarz.Padający od tyłu, ponad ramieniem Martina, promień księżycowegoświatła spoczął na twarzy Lizzie.Twarz Martina pozostawała w cieniu; Lizziewidziała tylko tyle, że odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech.Nie mogłanatomiast dojrzeć wyrazu jego niebieskich oczu, gdy najpierw przyglądał się jejdelikatnym rysom, a potem opuścił wzrok na dekolt, by podziwiać kształtne piersi,falujące w rytm oddechu.Ostrożnie przekręcił dłoń, tak że teraz to on trzymał rękęLizzie.Zastygł w bezruchu.Po pewnym czasie Lizzie przechyliła głowę na bok i spytała łagodnymtonem:- W porządku?Martin miał już na końcu języka odpowiedz zgodną z prawdą.WywabiłLizzie w ustronne miejsce, żeby ją uwieść, a teraz jakaś magiczna siła go przed tym- 71 -SR powstrzymywała.Co się z nim działo? Odchrząknął, po czym odparł zduszonymgłosem:- Proszę dać mi minutę.Lekki wiatr zakołysał wiotkimi gałązkami, zmieniając kąt padania światła.Lizzie zobaczyła bruzdę nad ściągniętymi brwiami Martina.Wyswobodziła dłoń zjego uścisku i końcami palców przesunęła po jego czole, jakby chciała z niegozetrzeć ten ślad troski.A potem, ku wielkiemu zaskoczeniu Martina, pochyliła się idotknęła ustami jego warg.- Dlaczego pani to zrobiła? - spytał ostrym tonem Martin.- Ja.przepraszam.Proszę mi wybaczyć! Nie powinnam była tego robić.- Owszem, nie powinna pani - mruknął.Opuścił rękę na ławkę, zaciskając mocno palce.Z całych sił starał sięopanować, stłumić w sobie chęć porwania Lizzie w ramiona.Z opóznieniemuświadomił sobie, że nie odpowiedziała na jego pytanie.- Ale dlaczego pani to zrobiła? - powtórzył.Lizzie zwiesiła głowę skruszona.- Po prostu sprawiał pan wrażenie takiego.zmartwionego.Chciałam tylkopomóc - dokończyła szeptem.Martin westchnął.Mógł doskonale się obejść bez tego rodzaju pomocy.- Pewnie pan uważa, że jestem zbyt bezpośrednia, ale.- Urwała.Martin uważał, że Lizzie jest cudowna.Trzymanie rąk z dala od niejkosztowało go wiele wysiłku.Pomyślał z ironią, że wychodząc do ogrodu, jedynieudawał cierpiącego, a teraz czekał go prawdziwy ból głowy.- Wracajmy na salę balową - powiedział sztywno.- A co do tego incydentu,to najlepiej będzie, jak oboje o nim zapomnimy.- Kiedy podawał Lizzie rękę,pomagając wstać z ławki, w głowie zaświtała mu niepokojąca myśl.- Chyba niecałuje pani wszystkich mężczyzn, którzy wyglądają na zmartwionych?- Oczywiście, że nie!Był przekonany, że zaskoczenie malujące się na jej twarzy jest całkowicieszczere.- No cóż - zaczął, nie wiedzieć czemu bardzo zadowolony z odpowiedzi -proszę się starać raczej powściągać takie odruchy.Przy innych, oczywiście.Wstosunku do mnie nie ma takiej potrzeby.Ostatecznie jest pani podopieczną mojegobrata.Lizzie, wciąż zaskoczona własnym zachowaniem, uśmiechnęła się do niegoufnie.- 72 -SR Caroline przywołała na twarz dobrze wyćwiczony uśmiech, żałując po raz conajmniej setny, że Maks Rotherbridge jest ich opiekunem.Był silny i niezłomnywe wszystkich pozostałych sprawach i mogła mu być tylko wdzięczna zanieustające wsparcie i opiekę, a także za mądrą radę w kwestii Sary i lordaDarcy'ego.Nie miała jednak wątpliwości, że jej osobista sytuacja stałaby się owiele łatwiejsza, gdyby istniejący układ, wiążący ją z księciem Twyford, zostałrozwiązany.Wirując po parkiecie w szacownych ramionach pana Willoughby'ego, który,jak dobrze wiedziała, z każdym dniem bliższy był wyznania uczuć, mimo iżuparcie próbowała go do siebie zniechęcić, żałowała, że nie znajduje się wobjęciach księcia.Pan Willoughby, jak się przekonała, jest człowiekiemwartościowym. Wartościowy" brzmiało niewiele lepiej od  prawy".Westchnęła ispojrzała w jego łagodne oczy, znajdujące się mniej więcej na wysokości jej nosa.Nie żeby gardziła niskimi mężczyznami, ale nie potrafiła się przy nich czućdelikatną, bezbronną kobietą.jak przy Maksie Rotherbridge'u [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl