[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamiast tego schwycił ścierkę donaczyń.- Pomogę ci skończyć.Ta oferta była zaskoczeniem dla niego samego.Ale przecież nie chciał jejprzeciążyć, w każdym razie jeszcze nie teraz.I jej uśmiech podziękowania wart byłzachodu.Kiedy się uśmiechała, była taka śliczna.Po odłożeniu na miejsce ostatniego talerza powrócili do stołu, Sharisse z dzbankiemkawy w ręku.Lucas odmówił wypicia jeszcze więcej słabej lury i siadając do stołusięgnął po butelkę i szklaneczkę stojące na półce.Sharisse skrzywiła się.- Często to robisz? - spytała z wahaniem, patrząc na whisky.- Mogę cię uczciwie zapewnić, że nie jestem pijakiem, jeśli taka myśl przyszła ciwłaśnie do głowy.- Przepraszam.- Sharisse spuściła wzrok na stół, zawstydzona swoją bezczelnością.-To było impertynenckie pytanie.- Masz prawo wiedzieć.Ich spojrzenia znów się spotkały.- Może więc jesteś już gotowy, by mi wszystkoteraz opowiedzieć?W zamyśleniu, ze szklanką whisky w dłoni, rozparł się na krześle.- Urodziliśmy sięz bratem w St.Louis.Rodzina ze strony matki należała do najznamienitszych wmieście.Matka umarła, a nasz ojciec, Jake, nie chciał mieć pózniej do czynienia z jejrodziną.Zabrał nas tutaj, do Arizony.Przywiodło go złoto i nadzieja na zdobyciewłasnego majątku.- Był poszukiwaczem złota? - Sharisse była zaskoczona, choć wiedziała, że niepowinna się dziwić.Od wczesnych lat pięćdziesiątych złoto przyciągało na zachódtysiące ludzi.Lucas skinął głową.- Umieścił nas w pensjonacie w Tucson, a sam penetrowałokoliczne góry w poszukiwaniu złota.Największy kłopot polegał na tym, że jeznalazł.Ogromne złoże.To doprowadziło do jego śmierci.Stało się to wsześćdziesiątym szóstym roku.- Chcesz powiedzieć, że go zamordowano?- Zabito go dla jego działki - potwierdził.- Ale czyż działka nie należała się wam, synom?- Zgodnie z prawem tak i dlatego nas też trzeba było się pozbyć.Nie mogła uwierzyć, że opowiada o tym wszystkim tak spokojnie.- I co zrobiliście?- Uciekliśmy z miasta w góry.- Lucas popatrzył w dal i kontynuował.- Sloan,człowiek który zastrzelił naszego ojca, deptał nam po piętach, aby, jakby topowiedzieć, rozwiązać problem.- Mój Boże! Co to musiał być za potwór, żeby polować na dzieci? Przecież niemogliście mieć więcej niż jedenaście, dwanaście lat.- Dokładnie dziesięć - powiedział ponuro.- To był wynajęty rewolwerowiec,człowiek zabijający dla pieniędzy, nie zadający pytań o powody.Na Zachodzie żyjeparu przedstawicieli tego bezkrytycznego rodzaju.- Udało wam się przed nim uciec?- Niezupełnie.Padły strzały i mój brat zleciał w dół skalistego wąwozu.MającSloana tuż za sobą, nie mogłem wrócić po brata.Musiałem jechać dalej.Ale kiedy wkońcu zgubiłem Sloana, sam też się zgubiłem.Kilka dni zajęło mi odnalezienie drogido miejsca, gdzie spadł Slade i nie było tam już po nim ani śladu.Nie pozostawało minic innego, jak tylko pojechać do St.Louis w nadziei, że uczynił to samo.- Znalazłeś go tam?- Nigdy się tam nie pokazał.- Zapanowała cisza.- Zatrzymałem się w St.Louis uciotki, myśląc że Slade nie żyje.Dopiero po wielu latach wreszcie mnie odszukał.- Czemu tak długo czekał?- Cierpiał na pewien rodzaj amnezji.Dokładnie pamiętał większość rzeczy, ale nieprzypominał sobie, że ma rodzinę w St.Louis ani tego, co się stało ze mną.Niewiedział, czy umarłem, czy też żyję i gdzie mógłby rozpocząć poszukiwania.A pozatym był jeszcze kłopot ze Sloanem - w obawie przed spotkaniem z nim trzeba byłosię trzymać z dala od miast.- Co więc zrobił?- Rozpłynął się w dzikich ostępach.Wraz z Apaczami dzielił się górami stąd aż dogranicy.- %7łartujesz - była przerażona.- Skądże.%7łył samotnie w górach przez osiem lat.Ale kiedy miał osiemnaście lat,stało się coś, co przywróciło mu pamięć i umożliwiło odnalezienie mnie.Sharisse słuchała uważnie.- Nie mówisz o tym z radością.Uśmiechnął się ze smutkiem.- To nie był już ten sam brat, jakiego zapamiętałem.Zawsze byliśmy bardzo do siebie podobni.Ale nie dziś.Lata, które spędził samotnie,wycisnęły na nim swoje piętno.- Wzruszył ramionami i skrzywił się.- Gdybyśmymieli liczną rodzinę, a nie mamy jej, byłby w niej typową czarną owcą.- Jest taki zły?- Niektórzy tak sądzą.Nie rozwijał szerzej tematu, a ona nie naciskała.- A co się stało ze złotym złożem waszego ojca?- Nigdy go nie znaleziono.Co za ironia, prawda?- Mówisz o swoim ojcu, który został zabity na próżno? No tak! A czy człowieka,który go zastrzelił, postawiono kiedyś przed sądem?- Sloan nie żyje.- Ostra nuta pojawiła się w jego głosie.- Ale człowiek, który go wynajął, stale jest tu w pobliżu.- Czy wiesz, kto to?- Tak, ale nie mam dowodów.Nie mogę nic zrobić, jeśli nie liczyć wyzwania go napojedynek.Ale facet nie ma wprawy w posługiwaniu się bronią, więc byłoby tozwyczajne morderstwo.- Och - wyszeptała - musisz się czuć okropnie zawiedziony, że nic nie możesz zrobić.- Można tak powiedzieć - odpowiedział gorzko.Zmieniła temat nim Lucas zdążyłmieć dosyć jej wścibstwa.- Dlaczego powróciłeś do Arizony?- Przede wszystkim, zmęczyło mnie życie w mieście.Ale było jeszcze coś więcej.Ponieważ Slade nie osiedliłby się w St.Louis, więc zdecydowałem się przenieśćbliżej niego.- Mieszka w Newcomb?- Slade nigdy nie pozostaje zbyt długo w jednym miejscu, ale przejeżdża przezNewcomb od czasu do czasu.Widuję się z nim czasami, gdy znajdzie się w pobliżu.Przez chwilę zastanawiała się nad tymi informacjami.- Musisz go bardzo kochać, skoro godzisz się na takie poświęcenie.Lucas roześmiał się zachwycony jej rozumowaniem.- Skarbie, nie traktuję tego jak poświęcenia.Przypadkiem polubiłem to miejsce.- Przepraszam.Nie miałam zamiaru.zresztą, tak czy inaczej, cieszę się, że znalazłeśbrata i znów staliście się sobie bliscy.Te lata rozłąki musiały być straszne.- Na jakiej podstawie sądzisz, że jesteśmy sobie bliscy? Zdenerwowała się widząc,że się do niej śmieje.- Cóż, ja tylko myślałam.- Nie można zbliżyć się do Slade'a, Sharisse.Nikt tego nie potrafi, nawet Billy, któryznał go w czasach, gdy żył w dziczy.Blizniacy czy nie, nie jesteśmy już sobie takbliscy, jak w dzieciństwie.- Chcesz powiedzieć, że jesteście bardzo do siebie podobni?- Dokładnie.- Mój Boże.W szkole była para blizniąt, które wyglądały identycznie.Nawetubierały się tak samo i w zasadzie nie można było poznać, które jest które
[ Pobierz całość w formacie PDF ]