[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle stwierdziła, że Viljar przygląda jej się ukradkiem.Natychmiast odwróciławzrok.Nie byłaby teraz w stanie rozmawiać.Kiedy jednak i on przestał na nią patrzeć,poczuła się zawiedziona.Takie to są niekonsekwencje miłości.- Oni już chyba powinni tu być z powrotem - powiedziała jednak w końcu.- To wcale nie jest takie pewne.Musimy się przygotować na czekanie może nawetprzez kilka dni.W takim razie muszą nocować w szałasie.Sami.Tylko we dwoje.Belinda spostrzegła, że Viljar znowu jej się przygląda.Tak ją to wytrąciło zrównowagi, że kromka chleba upadła jej na ziemię.Oczywiście posmarowaną stroną.Jakżebyinaczej!Słońce zaszło i zapadał wieczór.Na niebie pojawił się księżyc i okrył góry matową,srebrzystą poświatą.Robiło się coraz zimniej.Po raz ostatni wyszli na dwór, żeby zobaczyć, czy z końmi wszystko w porządku.I poraz chyba setny tego dnia rzucali lękliwe spojrzenia na lodowiec i wypływającą ze skalnegoprzesmyku rzekę.Co prawda trudniej było teraz dostrzec cokolwiek, ale naprawdę nie byłotam najmniejszego śladu życia.A kiedy nieskończenie wolno wracali do szałasu, Viljar krzyknął i przystanął, jakbynasłuchując.- Co się stało? - zapytała Belinda.- To alrauna - szepnął.- Jakby podkuliła swoje pazurki.Udrapała mnie!Belinda nie do końca pojmowała, co to właściwie jest ta alrauna.Widziała jąprzelotnie, kiedy Heike podawał amulet Viljarowi, ale nie umiałaby powiedzieć, jak wygląda. I w końcu nic dziwnego, alrauna występuje tak rzadko, że nie tylko Belinda jej nie widziała.Zmarszczyła brwi.Czy to jest żywe stworzenie? Coś w rodzaju kraba? Ale jak możnawymagać, żeby wiedziała?- To znaczy, że Heike i Tula znalezli się w niebezpieczeństwie.Wyruszam do doliny.Natychmiast!- Oczywiście! Wezmę tylko kurtkę i też biegnę.Poczekaj!- Nie, nie, ty zostaniesz tutaj!- Nie możesz mnie tu zostawić! - zawołała.- Musisz mnie zabrać! Co ja mam do.Umilkła.Viljar przez chwilę patrzył na jej miłą, ufną buzię.Co ona chciała powiedzieć?  Co jamam do stracenia? albo może:  Co ja mam tu sama do roboty? Nie, w to ostatnie raczej niewierzył.- No dobrze, w takim razie chodz! - rzekł tonem, w którym było i zdenerwowanie, iczułość, za co został nagrodzony spojrzeniem wyrażającym niemal psie oddanie.W czasie pospiesznych przygotowań do drogi Viljar raz jeszcze spojrzał w górę kurzece, tym razem starał się ocenić sytuację i możliwość przeprawy.- Wiesz, Belindo.Natychmiast znalazła się przy nim.Tak blisko, że musiała odchylić głowę w tył, żebywidzieć jego twarz.- Tak?Starał się zachować powagę i nie roześmiać z tego jej posłuszeństwa.- Zastanawiam się nad taką sprawą.Heike i Tula poszli piechotą, ponieważ bali się, żekonie będą im tylko sprawiać kłopot.W każdym razie Heike tego się bał.Ale przecież ty teżwidzisz, że wzdłuż brzegu rzeki można przejechać konno.Prawda?Spojrzała tam, gdzie pokazywał.Księżyc świecił teraz jaśniej, a jego blask odbijał sięod lodu.- Tak.Po prawej stronie.- Wobec tego wezmiemy wszystkie cztery konie, bo musimy się tam dostać jaknajszybciej.A poza tym niebezpiecznie jest zostawiać zwierzęta bez opieki.Belinda rozejrzała się przerażona po pustkowiu.Wilki? Niedzwiedzie? Rysie, a możeżbiki?- Tak, zabierzmy je - powiedziała.Wkrótce potem posuwali się wąskim pasmem ziemi nad rzeką wzdłuż liczącego sobietysiące lat lodu.Powietrze było ciężkie od wilgoci i zimne, ale księżyc także tutaj oświetlał im drogę na tyle, że mogli spokojnie iść.Akurat tutaj jechać się nie dało.Viljar odczuwał przemożną potrzebę otoczenia ramieniem drobnych pleców Belindy,żeby ją chronić przed wszelkim niebezpieczeństwem.Tę biedną małą istotę, tak ufniewkraczającą u jego boku do strasznej doliny, o której nie wiedziała prawie nic.A szła tylkodlatego, że on idzie. ROZDZIAA XIIIHeike i Tula dotarli do doliny wczesnym przedpołudniem.Poczuli się wtedy tak, jakbyspalili wszystkie mosty i wszelkie ludzkie sprawy zostawili za sobą.Jakby zostawili za sobącały świat.Dolina Ludzi Lodu była odrębnym światem, odrębnym stanem, odrębną jakością,inaczej nie byli w stanie wytłumaczyć tego oszałamiającego wrażenia, jakiego doznali na jejwidok.- Czujesz powiew historii? - mruknęła Tula tuż obok miejsca, gdzie kiedyś znajdowałasię lodowa brama.- Owszem - odparł Heike wzruszony.- Więc oni tutaj żyli? Nieszczęsne wyrzutkiświata, potomstwo naszego przerażającego pradziada?Nieświadomie oboje starali się nie wymawiać imienia Tengela Złego.- Czego ty się właściwie spodziewasz po tym eksperymencie? - zapytała Tula.-Chodzi mi o to, że przecież żadne z nas nigdy nie wygra z nim walki.Wprost przeciwnie.Onbez najmniejszego trudu pokona zarówno ciebie, jak i mnie.- Wiem.Ale nie mogłem nie spróbować, Tula.Mam nadzieję, że może przynajmniejuda mi się odnalezć miejsce, gdzie jest zakopane to jego naczynie.%7łeby ułatwić życie naszymnastępcom.Ale bardzo mi brak alrauny.- Poradzimy sobie bez niej.Tylko o jednej rzeczy nic wolno ci zapominać -powiedziała z pogróżką w głosie.- Ja zamierzam wrócić do Grastensholm! %7ładen mały drańnie może mnie pokonać!- Ani mnie - uśmiechnął się Heike cierpko.- Bo na co by się zdało znalezienienaczynia, gdybyśmy nie mogli nikomu o tym powiedzieć?- No właśnie! To od czego zaczynamy?Długo rozglądali się po dolinie, przypatrywali się otaczającym ją potężnym górom.Wiedzieli, że miejsce, którego szukają, musi leżeć wysoko.Wobec tego przeszukiwaliwzrokiem zbocza.- Wiesz, co ja myślę? - zapytał Heike.- Myślę, że wszystko tutaj porósł las.Od seteklat nie pasły się tu ani większe, ani mniejsze zwierzęta.Za czasów Ludzi Lodu wszystkowyglądało inaczej.- Jak my tu coś znajdziemy? Te brzozowe zagajniki tak się rozrosły!- Widzę też kępy wielkich sosen.Ziemia musi tu być żyzna.Nic dziwnego, że nasiutrzymali się tak długo.Znowu uważnie przepatrywali zbocza.Bardzo niewiele pozostało tu pamiątek po przeszłości.Nic, co by mogło wskazywać drogę.- Myślę, że nie powinniśmy popadać w sentymentalizm - powiedziała Tula.-Proponuję iść prosto do celu.- Dobrze - zgodził się Heike.- Byłoby przyjemnie rozejrzeć się, jak Ludzie Lodukiedyś żyli, ale nie mamy czasu.Pierwsze, co powinniśmy zrobić, to odszukać grób Kolgrimapod skalnym uskokiem.- Tak.A potem będziemy posuwać się dalej od szczytu tego nawisu.Podobnie zrobiłUlvhedin.Ale tak był odurzony narkotykami, że nie pamiętał potem, gdzie to było.Droga pod górę okazała się mozolną wspinaczką przez stary brzozowy zagajnik.Pniedrzew poszarzały ze starości, gałęzie były czarne, pokrzywione, niemal pozbawione liści.Wystarczyło mocniej pchnąć pień, żeby się ze skrzypliwym trzaskiem zwalił na ziemię, takbardzo były spróchniałe.W górach jesień już się kończyła, ostatnie złote liście ledwo siętrzymały gałęzi i przy każdym podmuchu wiatru spadały z szelestem.Ziemia w zagajnikuporośnięta była miękkim mchem, który też już stracił kolor.Na początku wspinaczki mijalicoś, co musiało być porośniętymi mchem resztkami zabudowań.Tula zatrzymała się i coś tamszeptała, nie powiedziała Heikemu, co robi, a on nie pytał.Znalezienie właściwego wzgórza w tej leśnej okolicy okazało się sprawą bardzoskomplikowaną.Wczesnym popołudniem jednak stanęli u stóp kolejnego wzniesienia, samijuż stracili rachubę, którego.- Tutaj leży Kolgrim - oświadczył Heike [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl