[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.RLRozdział piątyObok piekarni Bordina znajdowała się Szczęśliwa Zwinka, masarnia i sklep, które od po-koleń należały do rodziny Castorini.Ponad ich frontonem od niepamiętnych czasów wisiałaolbrzymia, uśmiechająca się od ucha do ucha pozłacana świnia.Pod szyldem na wystawie leżały produkty mięsne, które można było kupić w sklepie.Różowe kiełbasy, począwszy od malutkich, nie większych od oliwek, a skończywszy na dłu-gich na stopę.Były wśród nich: ciaccatore, cacciatorini, cotechini, luganige, musetti i morta-delle.Wędzone szynki, a obok - szynki gotowane, błyszczące srebrne tace pełne krojonegomięsa, nereczek, kotletów, flaków, móżdżku, boczku, serc, wątróbek i języków, a także całeświńskie łby z jabłkami w ryjach.Między wieprzowiną stały słoiczki smalcu, musztardy, mary-nowanych warzyw oraz butelki oleju i octu.Fernanda Ponderosa weszła do sklepu, zostawiając za sobą karnawał.W środku byłochłodno i cicho.Białe marmurowe powierzchnie błyszczały, a powietrze wypełniał aromat mię-sa.Drzwi z tyłu wiodły do masarni, w której Primo Castorini przygotowywał tak ogromneilości świeżego i wędzonego mięsa, że starczyłoby go do nakarmienia całej okolicy.Wszystkobyło robione według starych receptur, które znał tylko Primo i które trzymał w ścisłej tajemni-cy.Kiedy ujrzał Fernandę Ponderosę, poczuł, że coś w środku niego się otworzyło.W ograni-czonej przestrzeni masarni owionął go jej kuszący zapach.Popatrzył kobiecie głęboko w oczy.Przeniosła wzrok na jego dłonie.Nie były takie, jakie spodziewała się ujrzeć.Gładkie iróżowe, z naprawdę długimi palcami.Czuła, że do niego nie pasują.To w ogóle nie były ręcerzeznika, lecz dyrygenta, sztukmistrza albo księdza.Te dłonie robiły właśnie cotechini: wypeł-niały świńskie jelita mieszanką wieprzowej skóry, chudą wieprzowiną, tłuszczem, przyprawamii gotowanymi świńskimi uszami.Tylko to sobie wyobraziła, czy rzeczywiście zadrżały pod jejbadawczym spojrzeniem?Primo Castorini czuł, jak jego suche zwykle ręce pokrywają się potem.Nadmiar wilgocimógł zniszczyć smak i konsystencję kiełbas.Musiał się opanować, odzyskać panowanie nadsobą.Musiał się skupić na robocie.Pomyśli o Fernandzie pózniej.Wtedy gdy kobieta będziedaleko i pożądanie przygaśnie.To jednak nie było takie proste.Od rana nie potrafił wyrzucićjej obrazu ze swojego umysłu.Czy naprawdę poznał ją zaledwie kilka godzin temu? Niemożli-we.W tak krótkim czasie zdążyła już zawładnąć jego życiem.Stać się jego obsesją.Prze-RLśladowała go.Przejęła nad nim władzę.Teraz przejmie też władzę nad jego firmą.Dlaczego niedał jej większego kombinezonu? Wcisnęła się w ten, który zwykle nosiła Silvana.Nie mógł sięskoncentrować, mając przed sobą te jej wielkie balony.Niebezpieczne oczy Fernandy błyszcza-ły.Jeśli nie skupi się na kiełbasach, wyjdą niedobre, a wtedy interesy podupadną do reszty.By-ła szansa, że jakoś uda im się przetrwać, pod warunkiem jednak, że zaraz wezmie się w garść.Zwięta Matko, jej zapach mógł pozbawić mężczyznę rozumu! Wyobraził sobie, że ma w środkubryłę lodu.Zacisnął zęby.Zaczął w myśli modlić się o to, by udało mu się zachować spokój.Powietrze w pomieszczeniu było chłodne i suche.Panowała w nim cisza.Było prawiehermetycznie zamknięte.Nie mieli potrzeby mówienia.Niemądrze byłoby przerywać milcze-nie.To wszystko przypominało pantomimę lub niemy film.Całe popołudnie zajmowali się tajemnymi miksturami i recepturami.Jego rywale z Za-kładów Mięsnych Pucillego zrobiliby wszystko, aby je zdobyć.Pracowali z precyzją chirur-gów, nie mówiąc nic; niemal od razu osiągnęli pełną synchronizację ruchów i zrozumienie, któ-re zwykle spotyka się jedynie pośród ludzi, którzy są bliskimi współpracownikami od wielu lat.Czasami ich palce przypadkowo się spotykały.W takich wypadkach Primo Castoriniwzdrygał się, jakby został przypalony, a kiedy to robił, Fernanda Ponderosa koniuszkiem języ-ka zwilżała usta.Początkowo Primo nie pokładał zbyt wielkich nadziei w umiejętnościach zawodowychFernandy.Uznał ją za jedną z tych kobiet, które dobrze potrafią tylko wyglądać.Ale zaskoczyłago, a nawet, mimo że wzdragał się przed przyznaniem tego, był pod wrażeniem.Pracowała sta-rannie i niezmordowanie i była prawie tak samo dobra, jak on.Chwilami czuł się nawet gorszy.Obracała mięsem z taką wprawą, że robiło mu się słabo.To, jak formowała kiełbasy, było ak-tem poezji.Zaczynało mu ciemnieć przed oczami.Wypił szklankę zimnej wody i wolno wytarłusta wierzchem dłoni.Mimo ciągłego rumienienia się i palpitacji, które na próżno starał się ukrywać, tego ci-chego, zmysłowego popołudnia zrobili niewiarygodnie dużo.Wspólnie uporali się z zamówie-niami, opóznionymi już od tygodni.Primo sam nie dawał sobie z nimi rady.Nie najmował po-mocników, ponieważ nikomu nie ufał, a na dodatek paranoicznie obawiał się szpiegów, którzymogliby mu wykraść receptury.Fernanda okazała się ziszczeniem marzeń o pracowniku do-skonałym.Ponieważ należała do rodziny, ufał jej.Wiedział jednakże, że nie może jej zaufać wkwestii swojego serca.RLPózniej przystąpili do pracy nad szynkami.Tu również, mimo usilnych starań Prima Ca-storiniego, było wiele zaległości.Przez trzydzieści dni tysiąc nowych szynek trzeba było nacierać solanką, chroniącą je,gdy wisiały przez rok, dojrzewając.Primo masował mięso jak kochankę.Czynił to z takim na-maszczeniem, że Fernanda z trudem powstrzymywała śmiech.Mogła wcierać sól w szynkę, alenie musiała się w niej od razu zakochiwać.Kiedy skończyła się sól, rzeznik przeszedł obok, by sięgnąć po następny worek.Mimo żestarał się ze wszystkich sił unikać dotykania Fernandy, jej ciało bowiem przyciągało go jak ma-gnes, powietrze między nimi nagle się ożywiło.Mimo panującego w masarni chłodu - w krót-kiej chwili stało się gorące i napięte.Ciało swędziało go, jednak nie mógł znalezć miejsca, wktóre powinien się podrapać.W końcu uporali się ze wszystkim, co mieli do zrobienia tego dnia.Szynki zostały poso-lone i odłożone.Kiełbasy - zawinięte w papier pergaminowy i zapakowane do pudeł.Zimnepomieszczenie zostało umyte i lśniło w świetle jarzeniówki.Primo nie mógł wymyślić już żad-nego pretekstu, by zatrzymać Fernandę.Chociaż nie chciał się z nią rozstawać, wiedział, że je-śli nie pozbędzie się jej teraz, gotów jest naprawdę wybuchnąć.Zdjęła kombinezon i potrząsnęła włosami.Nie spuszczał z niej wzroku.Po prostu niemógł oderwać od niej oczu.Wychodziła już ze sklepu, kiedy nagle usłyszał swój głos.Był ci-chy, ledwo słyszalny.- Dlaczego Silvana nie wspominała, że ma siostrę?- Za dużo pytań - odparła.- Tylko jedno - uściślił.Ale ona już wyszła i pochłonęła ją ciemność na dworze.Podniósł zrzucony kombinezon i zanurzył w nim twarz.Nie miał siły się ruszać.Przechodząc obok bajkowej wystawy piekarni Bordina, rozjaśnionej aniołkami i zwie-rzątkami z marcepanu, Fernanda nie zauważyła Susanny Bordino, mierzącej ją wściekłym spoj-rzeniem.Synowej piekarza całe popołudnie nie dawały spokoju myśli o nieznajomej, która poja-wiła się wśród nich.Susanna, dobrze wiedziała, że ta kobieta oznaczała kłopoty.Dlaczego ludzienie zostają tam, gdzie się urodzili? - zastanawiała się.Była dumna z tego, że urodziła się,mieszka, i z całą pewnością umrze w tym regionie.Nie uznawała nieznajomej za jakąś pięk-ność; jak na jej gust była za bardzo przy kości.Wiedziała jednak, że są tacy - a pośród nich jejnapalony teść Luigi - którzy mogli dać się jej złapać w sidła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]