[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skinął głową i ujął kieliszek. Wobec tegosłucham, kapitanie. Dlaczego tak oficjalnie? Nie jesteśmy na służbie.Nie wezwałem was po to, by wy-dać wam jakieś polecenie, bo równie dobrze mógłbym to zrobić telefonicznie.Chcę po prostuporozmawiać prywatnie i, jak powiedziałem, szczerze.Macie coś przeciwko temu? Nie, kapitanie.Tylko. Tylko co? Widzi pan.Lepiej, żeby niektórzy nie wiedzieli, że przestajemy zbyt wiele ze sobą.To nie jest tu mile widziane.Już i tak pana częste kontakty z porucznikiem Smithem sąrozmaicie komentowane. Przez kogo? Ludzie! Czy wyście tu wszyscy kompletnie powariowali? Co to jest?Baza wojskowa czy szpital wariatów? To nie tak, kapitanie.Trzeba bliżej przyjrzeć się temu.Nie ma co się denerwować. Prowadzą tu badania nad jakimiś sygnałami z kosmosu. Z kosmosu? %7łarty! Nie żarty, kapitanie Rauber, nie żarty.Podobno nawiązali kontakt ze statkiemkosmicznym spoza naszego Układu.To wszystko jest ściśle tajne.Nie mówiłbym tego panu,gdyby nie fakt, że właśnie pana nie raczyli wtajemniczyć w ten cały interes.To może ozna-czać i oznacza tylko jedno.Nie ufają panu, a u nas w bazie ludzie, którym oni nie ufają, giną. Jak to giną? A tak.Zwyczajnie.Przypadkowo.Najczęściej ukąszeni przez jadowite węże.Bestiewyjątkowo uwzięły się na ludzi, którym nie ufa kapitan Forster. A co tu ma do gadania kapitan Forster? Przecież dowódcą bazy jest pułkownikBurton.On tu rządzi. Ma pan zupełną rację.Oficjalnie rządzi Pułkownik, ale cały pomysł pochodzi odForstera. Jaki pomysł? Na Boga, Wilson.Niechże pan mówi jaśniej. Dobrze, kapitanie.Ale musi mi pan obiecać jedno. Słucham. Wyciągnie nas pan z tej historii. Zgoda.O ile sam z tego wylezę cało, co wcale nie jest takie pewne.Więc?Sierżant Wilson z namysłem pociągnął spory łyk z kieliszka. Zaczęło się to bodaj dwa lata temu.Była to wówczas mało znacząca baza prowincjo-nalna, a dowodził nią nie znany nikomu kapitan Forster. Forster? Tak.Forster.Pewnego dnia nasłuchowcy odebrali dziwne sygnały z przestrzeni ko-smicznej.Naturalnie nie roztrząsali tej sprawy, tylko po prostu drogą służbową zameldowali ofakcie do Sztabu Baz, przesyłając kopie odebranych znaków.Wydział szyfrów wziął to nawarsztat bez entuzjazmu i.nic nie wskórał.Wtedy zwrócili się do profesora Kleista.Odczy-tał to ponoć.Ni mniej ni więcej, tylko tamci chcą rozmawiać z ludzmi. Jacy tamci? No, ci z kosmosu.Z kosmolotu.Podają jakieś informacje, nowe wynalazki. A Pułkownik? Pułkownik wdepnął w to przypadkiem i od razu zapalił się.Marzy mu się prezyden-tura, władza nad światem. Powariowali?. Może.Ale jednak w tym coś jest. No dobrze  Dick nie był przekonany. Jak to się jednak dzieje, że sygnały ode-brała tylko ta jedna baza? Właśnie w tym sęk.Sygnał podobno skierowany jest wiązką wprost na ten krater.Fantastyczne skupienie.Prawie punktowo. To niemożliwe. A jednak.Pułkownik Burton poprosił Dowództwo o skierowanie do tej bazy, moty-wując to troską o zdrowie.Rzeczywiście, klimat tu znakomity, kapitanie.Bez przesady uzdrawia.Nie wszystkich wprawdzie  dokończył ponuro. No tak  zamyślił się Dick. A to ostrzeżenie? Jakie ostrzeżenie  szczerze zdziwił się sierżant. %7łebym uważał na siebie. Ach, to.No cóż? Nie są tu łaskawi dla pana, kapitanie.Forster wprost doradza, bysię pana jak najprędzej pozbyć. Mnie? Pozbyć? W jaki sposób, chciałbym to wiedzieć. A w jaki sposób pozbyli się admirała Nortona, Roada,  Cynthii ? Słusznie.W każdym razie dziękuję panu, Wilson.Wrócimy jeszcze do tego tematu w najbliższym czasie.No i chcę, by pan wiedział jedno.Mnie nie tak łatwo się pozbyć.Zwłaszcza teraz, kiedy zostałem ostrzeżony.Niejeden już tego próbował. Tak też sądziliśmy. Sądziliśmy? Kto? Powoli, kapitanie.Nie chcę umrzeć ukąszony przez węża.Na wszystko przyjdzieczas.To tyle.Coś jeszcze kapitanie? Nie.Na razie dziękuję.Muszę to sobie przemyśleć. Ma pan tu przyjaciół, kapitanie Rauber.Odmeldowuję się!Trzasnął obcasami i wyszedł, zamykając delikatnie drzwi za sobą.Dick podszedł dookna.W zapadającym zmroku, na tle jaśniejszego nieba, ostro odbijała się ażurowa konstru-kcja radaru.Cyfron nadal hałasował w krzakach.Do diabła! Jednak mieli szczęście.Gdybyten cybernetyczny bałwan nie polował akurat na węże, miałby całą rozmowę ślicznie nagranąna taśmę.Starzeję się  pomyślał.Kiedyś by mi się to nie przydarzyło.Takie przeoczenie.Aswoją drogą cały ten Wilson nie grzeszy rozsądkiem.Zaraz.Co on mówił? %7łe mam tu przyjaciół? Kto? Pewnie któryś z szeregowców zGrupy Strażniczej.Dobre i to.Mogą się przydać, ale swoich planów im nie zdradzi.DickRauber swoje, długi płaci sam.Niewygodni giną ukąszeni przez węże.Ciekawe.Kto też tu ztego towarzystwa tak gorliwie zastępuje gady? Trzeba mu wyrwać kły.Sam ma zamiar dopo-móc trochę wężom, a nie znosi konkurencji.Sygnały z kosmolotu.Co za bzdura! Przed pod-oficerami i szeregowymi nie zdradzają się ze swoich zamierzeń i ci niewiele wiedzą.Plotki,które docierają do ich uszu, jakieś strzępy rozmów zasłyszane przypadkowo, nie stanowią zpewnością całości sprawy.Tę zna tylko wąskie grono wybranych.Kilku uczonych i niektórzyoficerowie.Nie ma innej rady, jak dotrzeć do któregoś z więzionych profesorów.Mrów-czenko się buntuje, więc byłby najodpowiedniejszy.Ba! Jego strzegą na pewno wyjątkowopilnie.Kleist odpada.Taki sam jak i ta banda w mundurach.Pawilon ma okratowane izamknięte na głucho okna, tamtędy się więc nie dostanie.Pozostaje jedynie normalne wejściekorytarzem, w którym dzień i noc czuwa wartownik [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl