X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przemknęła bru-natna sadzawka, zapchana mozolnie pnącymi się w górę pniami drzew.Pojawił się las.Kiedy była dziewczyną, słowo  las" miało niewłaściwezabarwienie. Taka-to-i-taka poszła do lasu z Takim-to-a-takim" - brzmia-ło najbardziej skandalizujące zdanie, jakie można było wypowiedzieć.Nawet jeszcze teraz widok wijących się ścieżek usłanych liśćmi przywo-ływał na myśl obraz.No właśnie.Na miłość boską, co się z nią dzieje?Zmusiła się do powrotu myślami do Lamba.Chyba mówił o psach.%7łepo ślubie mogliby z Belle kupić sobie psa.I zaczął rozprawiać o różnychrasach.Złote setery uważał za bardzo dobroduszne, lecz głupawe, z koleilabradory ponoć bez przerwy machają ogonami i zrzucają z mebli dro-biazgi, a jeżeli chodzi o owczarki alzackie, to.Krajobraz stopniowo się zmieniał.W pobliżu Easton zaczęły się poka-zywać księgarnie i salony z europejskimi samochodami.W Bay Boroughnie było ani jednych, ani drugich.Kiedy dojechali do Grasonville, szosazrobiła się sześciopasmowa.Z boku przemykały ogromne kondominia,eleganckie sklepy z prezentami, małe porty jeżące się masztami.Lamb w końcu stwierdził, że powinni mieć collie.Mogliby nazwać goPinokio, bo przecież collie ma długi, wąski nos.Przejechali przez wiaduktnad Kent Narrows, porosłymi trawą mokradłami.Delia pamiętała, że po-SR konanie tego odcinka drogi zajmowało czasami ponad godzinę - czekałosię dostatecznie długo, by móc wysiąść, rozprostować nogi i kupić arbu-za, jeśli miało się ochotę - lecz tak było w czasach, kiedy jechało się tuprzez zgrzytliwy most zwodzony.Teraz w mig przebyli ten odcinek ipędzili przez dżunglę przyfabrycznych sklepów, przydrożnych centrówhandlowych, nowo budowanych osiedli z tablicami MO%7łNA OGL-DA! PROJEKTY INDYWIDUALNE! Potem ukazały się śliczne krucheblizniacze przęsła Bay Bridge, które migotały w oddali jak sen, a Lambpostanowił, że Pinokio suczka będzie mogła raz mieć szczenięta, a dopie-ro pózniej ją wysterylizują.Po spłukanym i wyblakłym Wschodnim Wybrzeżu teraz krajobraz wy-dawał się zielony i soczysty.Delia zdziwiła się, kiedy skręcili w drogęnumer 97 - nigdy o niej nie słyszała.Rozluzniła się dopiero, gdy poczuła,że suną po nowej nawierzchni szosy, nie obudowanej jeszcze po obustronach handlowymi frazesami.Jakby nie było jej tu całe dziesięciolecia.Lamb opowiadał, że Belle boi się psów, lecz jego zdaniem wszystko tosobie wbiła do głowy.Delia zadała w duchu pytanie, czy mogła to sobiewbić gdzie indziej.Głośno nie miała szans go wypowiedzieć.Twierdził,że niektóre kobiety lubią sobie ubzdurać takie rzeczy.Uśmiechnęła się dosiebie.Z rozbawieniem patrzyła, jak szybko szczęście stało się dla niegoczymś oczywistym.Autostrada Baltimore - Washington była tak zatłoczona, że Delia zebra-ła się w sobie, jakby to miało pomóc samochodowi szybciej się przecisnąć.Patrzyła przed siebie na kontur zabudowań Baltimore na tle nieba - ko-miny, makaro-nowate rampy i wielopoziomowe skrzyżowania, potworyzbiorników.Zaczęli mijać fabryki o szarych oknach i magazyny z falistejblachy.Wszystko miało wygląd przemysłowy -nawet nowe boisko base-ballowe na podporach o geometrycznych kształtach, oświetlane szkiele-tami świateł.SR - Panie Lamb, hm, to znaczy Horace - odezwała się.-Nie wiem, dokąddokładnie jedziesz, ale wystarczy, jeżeli podwieziesz mnie na dworzeckolejowy.Wezmę taksówkę.- Nie, Belle mówiła, bym cię odwiózł pod same drzwi.- Ale jest dopiero.- Spojrzała na zegarek.- Jeszcze nie ma dziesiątej -powiedziała - a muszę tam być o jedenastej.- Nie, wykluczone.Nie ruszaj się.Belle nigdy by mi nie wybaczyła.Wdałaby się bardziej zdecydowanie w sprzeczkę, gdyby się nie oba-wiała, że głos zacznie jej drżeć.Nagle poczuła, że jest bardzo zdenerwo-wana.%7łałowała, że nie ma na sobie innej sukienki.Było ponuro, lecz cie-plej, niż się spodziewała, leśna zieleń jej sukienki więc wydawała się zaciężka.A poza tym.w typie panny Grinstead.Na szczęście jednak wzię-ła ze sobą inne ubrania.(Zastanawiała się, co może być gorsze: ubrać sięnieodpowiednio czy ciągnąć ze sobą walizkę na ślub.I jak większość nie-pewnych uczennic wybrała walizkę).Może kiedy już dotrze do domu,będzie mogła się zaszyć w którymś pokoju i przebrać.Lamb zwrócił się do niej z pytaniem, w którą ulicę skręcić.- W Charles Street - odparła, jak najkrócej się dało.Miała wrażenie, żebrakuje jej powietrza w płucach.Jakie skryte wydawało się to miasto! Jakie osobliwe i zamknięte w so-bie! Po wszystkich tych superautostradach Charles Street wrzynała siępomiędzy wysokie budynki jak wąziuteńki strumień w głębokim jarze.Otworzyła torebkę i poszukała zaproszenia od Susie.Jest, całe i bez-pieczne.Lamb podziwiał teraz campus Uniwersytetu Johna Hopkinsa.Mówił,że jego kuzyn studiował tu przez semestr.- Naprawdę? - mruknęła Delia.Powiedział, że on sam nie miał możliwości studiować, lecz gdyby miał,to z pewnością wykorzystałby ją w dobrym celu.Delia chciała, by za-milkł.Wszystko, co mówił, było bowiem takie ni w pięć, ni w dziewięć,takie zupełnie nie na temat.Przełykała ślinę, lecz coś utkwiło jej w gardlei nie chciało ustąpić.SR Kiedy powiedziała, żeby skręcił w lewo, musiał poprosić, żeby powtó-rzyła.- Co? - spytał jak głuchy starzec.Jak irytujący głuchy starzec [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lo2chrzanow.htw.pl